Strefa komfortu

      Brak komentarzy do Strefa komfortu

Dotarłem ostatnio do ciekawego wpisu na blogu Bartosza Olszewskiego o tym, czy potrafimy wyjść ze strefy komfortu (http://warszawskibiegacz.pl/strefa-komfortu-w-treningu-biegacza/) i dlaczego nam się to nie udaje.

Uderzyła mnie trafność tego, co przeczytałem. Prędzej, czy później możecie przeczytać takie wpisy u wielu różnych biegaczy-blogerów piszących w necie. Bardziej jednak uderzyło mnie coś innego – tu autor fajnie pokazał, że rozumie, iż nie każdy musi się zarzynać. I to, że każdy z nas ma inny powód do biegania.

No właśnie. To całe sedno sprawy. Polazłem wieczorem na lekkie pobieganie, wyszło tego 13 kilometrów i w tempie niezupełnie dla mnie lekkim. Umordowałem się, bo nagle (to pewnie wina wspomnianej wyżej lektury) zrozumiałem, że chcę zacząć forsować swoje obecne granice. Czy jestem, jak to gdzieniegdzie opisują niektórzy biegacze-blogerzy „żałosnym” amatorem? Oczywiście. Za profesjonalistę uważałbym się, gdybym choć raz wystartował w mistrzostwach Polski lub kasował nagrody za pierwsze miejsca w dużych imprezach masowych, których wysypuje się obecnie co roku jak z worka. Dziś bieg tu, dziś bieg tam…

A swoją drogą, ciekawe, czy ludzie, którzy to robią blogują???

A że nie zgarniam takich nagród i nie startowałem w mistrzostwach Polski, uważam się za „żałosnego” amatora. I w tym miejscu wpis Bartosza nie wywołał u mnie reakcji jeża – nie zjeżyłem się – bo dodał zdanie o różnych powodach biegania.

No właśnie. Każdy z nas ma inny powód, żeby biegać. Część z nas walczy z nadwagą, część walczy z cholesterolem, część biega, żeby utrzymać stawy i ciało w kondycji, część biega, żeby utrzymać odporność organizmu i dać mu wolę walki w przewlekłych chorobach. Część z nas, jak upora się z tymi wspomnianymi wyżej zaczyna myśleć o łamaniu swoich granic.

Ze mną jest tak samo. Pierwszym powodem było zrzucenie wagi. No i zajęło to 4 lata… Równocześnie walczyłem z cholesterolem. Teraz, gdy waga osiągnęła poziom, który sobie założyłem, przyszły chęci popracowania nad czasami. Plany na obecny rok nie są wygórowane. Nie mam 20 lat i wydolności organizmu, który w rok przeskoczy 10 minut na dychę. Dlatego, planując pod koniec roku 2015 granice do złamania, podszedłem do sprawy realistycznie. Jak się nie uda, pewnie będę zawiedziony, rozczarowany i zły na siebie. Jak zbiję je bardziej – poprawię założenia na 2017… Fajnie pomarzyć, nie?

Będę zatem umęczał się i mordował na treningach. Czy przez to staję się mniej „żałosnym” amatorem. Nie. I długi czas jeszcze nim pozostanę. Czego i wam życzę.


 

Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *