I zaczęła się zabawa wspomniana w poprzednim wpisie. Hubert, z którym gadaliśmy o treningu podczas biegania na stadionie OKS-u nazwał to biegiem progresywnym. OK, może być – będzie łatwiej go odróżnić. Choć dla mnie to nic innego, jak stary, dobry bieg ciągły.
Dwukoły
Na początek wpadł wyjazd na mazurskie pogranicze, gdzie czekała ciężka, fizyczna robota. Kucie kafelek i betonu na sporym kawałku dachu. Lepsze, jak siłownia, na której nigdy nie byłem.
Na miejscu mają też lasy, więc głupio byłoby nie skorzystać. Po tamtej okolicy już biegałem wcześniej, jednak wówczas w stanie nietrzeźwości. I w zasadzie nie pamiętam trasy. Z zapisu Gramina wiem, że była asfaltem. Tym razem polazłem w las, którego nie znałem. Z musu – bez wcześniejszego spożywania płynów kręcących łbem, coby się oczywiście nie zgubić. Trasa okazała się fantastycznie pofałdowana – częściowo gęstym, wilgotnym lasem, częściowo asfaltem, częściowo traktem przeciwpożarowym. Nadleśnictwo Dwukoły… Naładowany, zrobiłem dziesiątkę na pagórkowatym terenie (którego nie znałem) w 45:02. I na wyjazdy w tamte strony mam fajną sprawdzoną trasę.
≤4:00… odsłona druga…
…i od razu do poprawki.
Nadciągnęły cholernie gorące dni, cholernie parne. Tak paskudne, że na Otwock Biega zrobiliśmy niecałe 7 kilometrów… to raczej niezwykły wynik (przy standardzie około 10-12 km). Wszyscy padali, choć – przypomnę – zaczynamy 8:30… i już się nie dało wytrzymać. Uratował nas pan z Otwockiego OPWiK obsługujący koło Sosenki saturator…
Z darmową, otwocką kranówką, reklamowaną, jako Domovita. Sok do wody też był za free 😛 (malinowy i pomarańczowy).
Niepocieszony, wieczorem, gdy temperatura spadła do 23 stopni (grubo po 22:00) polazłem na rundkę dookoła osiedla. I tu niespodzianka – 3:52 na pierwszym kilometrze, 4:05 na najgorszym czwartym – na piątkę wyszło… 19:43. Drugi mój czas na 5 kilometrów. Była moc. Tej mocy brakło jednak na niedzielę, gdzie miało być kolejne szybkie bieganie, które w tym opisywanym tygodniu miało dojść do 7 kilometrów w czasie mniejszym lub równym 4:00.
Siedem zostaje więc na obecny tydzień. A początek tygodnia rozpoczął się również od miłej niespodzianki – w poniedziałek nie udało mi się pójść w las. Pod wieczór polazłem na stadion i tam, biegając w kółeczko, zrobiłem 4 kilometry w tempie 3:55 na kilometr. Równiutko, bez wolniejszych wahań prędkości.
Zabawa się zaczyna… i chyba powoli organizm przyzwyczaja się do tych szybszych tempowo biegów. Co widać po pulsie…i tym, że nie były to zawody!