Coś chyba zaczyna się dziać… bo od wpisu do wpisu mija mniej czasu. Tym razem wypada niecały miesiąc…
Ostatnim razem opisałem moje rowerowe zwiedzanie lasu i górek w okolicy. Niestety przygotowania do szybszego biegania znowu ugrzęzły w betonowym otoczeniu zamiast w lesie, bo musiałem na dwa tygodnie przenieść się do Warszawy, do pracy. Jechałem tam jednak ze sporą walizką sprzętu do biegania i mocnym postanowieniem, że nie zmarnuję tego pobytu. I udało się – nie zmarnowałem.
Agrykola miała w założeniu służyć treningowi pod 5 kilometrów. A że trening pod piątkę to wielokrotność czterystu metrówek – więc były to głównie czterysetki 🙂 Były więc najróżniejsze połączenia 400m z krótszymi dystansami, ale też trenowałem w tempie docelowym – 1’24” na okrążenie stadionu. Trening – jak dawniej – jest prosty i zakłada powrót do biegania coraz dłuższych odcinków w tym samym tempie. Zrobiłem tak 800 metrów (2’48”) i 1200 (4’12”). Na 1600 zabrakło czasu, bo wpadła rewelacyjna czterysetka w 59.4 sekundy, która pod ten trening była za szybka, i popsuła resztę 🙂 Jednak – pokazała coś innego – jak tylko mi się chce, to już bez większego wysiłku biegnę z marszu czterysta metrów poni ej minuty (bo to kolejna taka po otwockich).
A w międzyczasie dojechały do mnie jeszcze urodzinowe nowe buty do szybkiego biegania. Jako, że po odkryciu Ascicsów (modelu gel-ds trainer 24), jako najlepszego buta do biegania super-szybkich na tartanie i na szutrze, chciałem kupić drugą parę i nie kupiłem… bo wyszły z rynku. Ale dostałem nowiutką parę – zapasową – następcy, czyli modelu gel-ds trainer 26. Są bardziej miękkie z boków, ale podeszwa ta sama…
Po powrocie do Gdyni musiało minąć trochę czasu zanim polazłem w las. Ale za to jak polazłem… Pobiegliśmy z Moniką wolno na moją szutrówkę, bo chciałem zobaczyć, jak to jest daleko od nas. Wyszło 3 kilometry – więc wiem, że nie będę musiał jeździć tam rowerem. Trucht – szybkie – trucht z powrotem: da się zrobić. Jak już dotarliśmy na miejsce, to odmierzyłem 100 metrów taśmą i stwierdziłem, że machnę ze dwie setki, żeby zobaczyć, jak można się na tym spadzie rozpędzić… A spad według tablicy informacyjnej ma 8%.
No i się rozpędziłem. Pierwszy bieg był szybki… ale tak mi się dobrze biegło, że z radości nawet coś tam sobie krzyczałem… Z radości płynącej z tej odczuwalnej prędkości aż chciało mi się skakać, ale musiałem biec… Było szybko. Monika krzyknęła wynik, jak wyhamowałem, ale musiałem sam sprawdzić. Rzut okiem na Freelapa… i dopadł mnie szok z niedowierzaniem. 11.54… Rekord absolutny.
Nie spieszyło nam się, więc stwierdziłem, że spróbuję jeszcze raz – ile sił starczy – choć po pierwszym biegu mięśnie trochę już zakwasiło. Drugi bieg był już spokojniejszy – ale w większym skupieniu i bardziej technicznie. Z górki. Na 8% nachyleniu szutrówki… 11.35. I to jest nowy Absolutnie Absolutny Rekord Osobisty. Do czasu 😛