Kolejne dwa tygodnie za mną. Ciężkie i… nie do końca ciężkie. Ciężkie, bo przygotowując się do wcześniej wspominanego już planu treningowego biegałem szybkie 400 metrów. Według planu miało być 1:30 na 400, wyszło od 1:30 do 1:22. Ciężkie, bo biegałem intensywnie w seriach dwudniowych z jednodniową przerwą. Dwa dni biegania, dzień wolnego. To ciąg dalszy przygotowań, by biegać docelowo codziennie, z jednym wolnym dniem w tygodniu.
A z drugiej nie aż tak ciężkie, bo szykował się od dawna wyjazd do Cieszyna, co oznaczało dłuższy wypoczynek od biegania. W związku z wyjazdem, który miał trwać kilka dni, zaplanowałem wyjście w góry.
Przypadek – nie przypadek sprawił, że jeszcze w pociągu z Warszawy spotkałem kolegę, który jak się okazało do dziś trenuje i biega. I gdybym miał buty i jakiś dres, to pewnie wyciągnąłby mnie na sobotni Parkrun w Cieszynie. Zadzwonił rano o 8, zrywając mnie z łóżka i pytając, czy przyjdę. Z braku sprzętu i chronicznego braku snu i zmęczenia Baranią Górą (bo to było po niej), musiałem się wywinąć.
Samo wyjście na Baranią zaplanowałem na piątek. Trasa miała liczyć wg serwisu mapa-turystyczna.pl około 24 kilometrów. O 6:10 wyjazd do Istebnej a stamtąd jeszcze w półmroku i gęstej mgle asfaltowe dreptanie do Pietraszonki, a z niej już w słońcu na Przysłop i dalej na Baranią Górę.
Na Baraniej obowiązkowo zrobiłem przerwę na bułki i podziwianie widoków, po czym zacząłem zejście do Wisły Czarne.
Niebieski szlak poprowadził wzdłuż Wisełki Białej do Czarnego, skąd dalej już w całkiem niezłym skwarze zaczęło się dreptanie w kierunku rezydencji prezydenckiej w Czarnem. Stamtąd został już tylko kawałek do Szarculi i czerwonym szlakiem na Kubalonkę.
I wszystko było by pięknie i fajnie, gdyby nie buty. Zabrałem buty, o których zapomniałem, że się przetarły. Już na podejściu pod Przysłop uratowały mnie rękawiczki, które były w plecaku. Podłożyłem piętę i jakoś dało się iść. Na zejściu z Baraniej musiałem kombinować, żeby dało się iść. Rękawiczka musiała robić za kompres, plaster i osłonę. Taka trasa i takie buty uczą wytrzymałości i wytrwałości. Mimo poharatanej nogi przedreptałem całą zaplanowaną trasę. Efekt?
W niedzielę po powrocie było odpoczywanie; w poniedziałek bolało; we wtorek bolało jeszcze bardziej… Pora pokleić pięty plastrem i w las. A buty zostały już na śmietniku w Cieszynie…
Nauczka? Następnym razem wezmę sprawdzone biegówki, nawet na błoto, niż zakurzone i zapomniane buty „górskie”…