Połowa czerwca, masa imprez dookoła, gorąc, jak w piekle lub Krematorii z Kronik Riddicka… Słowem piekielny gorąc i drepczące po piętach demony. Każdy ma swoje do pokonania. I każdy robi to na swój sposób.
I tak ekipa znajomych z Otwock Biega pobiegła w upale Karczewski Bieg Uliczny. Relacji jeszcze nie słyszałem, ale sądząc po czasie całości to i koledzy z pracy walczyli z demonami na trasie triatlonu IRONMAN 5150 Warsaw, który robili jako sztafeta.
Moje demony przybrały inną postać. Jako, że całkowicie w tym roku położyłem Grand Prix Traktu Brzeskiego a dodatkowo planując urlop całkowicie pomyliłem daty, to i nie pojadę na najważniejszy mój tegoroczny bieg do Siedlec. Gdzie miałem bić PB na piątkę. I gdy ostatnio ten najmniejszy demon uśmiechając się pomachał do mnie ogonem, wpadłem na pomysł reaktywacji Parkrunów, które chyba jako jedyne dają szansę wyrobienia tegorocznego planu.
W ramach przygotowań do walki z owymi demonami i poczucia uciekającego czasu – bo to JUŻ połowa czerwca, pobiegłem dziś wieczorem do Starej. Wsi. Żeby nie było niedomówień, jak u Piekary wspomninego dalej. Bo…te demoniczne naleciałości i odwołania to – jak babci nie kocham – wpływ cyklu inkwizytorskiego Piekary, który właśnie połykam… Na rowerze towarzyszył mi najwierniejszy kibic z zimną wodą z lodem w bidonie. Na nogach testowałem najnowszy startowy nabytek, który zastąpi rozpadające się Puma Speed 300 Ignite, które mają już na liczniku 1400 kilometrów… czyli – taram! – Puma NRGY Comet:
Bieg wypadł wyśmienicie. Po ostatnich upałach dzisiejsze bieganie przy 23-24 stopniach było przyjemnością, choć i tak byłem mokry jak szczur po wyciągnięciu z rzeki. Buty wypadły równie fantastycznie – biegnie się w nich cholernie cicho, a przez to że są długie i mają mocno zadarte noski – wymuszają niezłe susy. Średnia długość kroku według Garmina wyniosła 1.49 metra. A sam bieg wszedł w 18:26. Pierwszy, pomniejszy demon został pobity. Bo kolejne jeszcze nie – zdaję sobie sprawę, że za około półtora miesiąca muszę już zejść w okolice 17:55 – 18:00…
Słowem – tempówki, tempówki, tempówki. Pogorzelskie, stadionowe i parkrunowe. Inaczej się nie da. A przy okazji tego mi trza 🙂