Bieg Siedleckiego Jacka był ukoronowaniem roku nowego, Danielsowego podejścia do treningu. Na ten bieg nie czekałem jednak już tak, jak na półmaraton w Wiązownie, czy Piątkę w Mińsku Mazowieckim. Wyjątkiem był Platerów, gdzie oczekiwania były wyższe niż podeszwa butów… ale to pojedynczy wypadek przy pracy. Ten bieg miał spokojnie zakończyć Grand Prix Traktu Brzeskiego 2017.
Bieg Jacka…
…był i moim biegiem. Na początku. Zaczęło się, jak zwykle od herz-klekotów i pędzenia do Siedlec. Bo myślałem, że nie zdążę po pakiet, nie zdążę na start i takie tam, jak zawsze. Dojechaliśmy do Siedlec, nawet w pobliże stadionu i moi osobiści kibice musieli odstawić auto, bo nie dało się dojechać pod biuro zawodów. A ja musiałem zrobić rozgrzewkę, bo do regulaminowego zamknięcia biura zawodów było 15 minut, a ja miałem 2 kilometry.
No i pobiegłem po pakiet. Po drodze wypatrzyłem Jurka, który finiszował swój półmaraton i biegnąc chodnikiem równolegle z nim, dotarłem do biura zawodów. I oczywiście, jak zwykle na imprezach GP biuro było czynne dłużej. Jurka już nie wypatrzyłem i myślałem, że jak się odgrażał, tak pojechał zaraz po skończeniu biegu.
Dotarłem do kibiców i trochę posiedzieliśmy. W końcu poczłapałem na start. Nerwów większych nawet nie odczuwałem, założeniem było zrobienie 19:59, coby dwadzieścia pobić i tyle.
Bieg Jacka…
…który, nie był moim biegiem. No nie był i… huk. Bo podium nie było moje 😀
I nie mogło być. Stawka była cholernie mocna. Sześciu pierwszych poniżej 15 minut…; pierwszy zawodnik z 19 minutami znalazł się na 46 miejscu. Rzeź. Ale też byli zawodnicy startujący z kartami PZLA. Nie wiem, czy były to jakieś kwalifikacje do Mistrzostw Polski, czy cuś… ale startowali osobno, odgrodzeni od nas.
Jak wspomniałem, na starcie stałem bez nerwów. Potem nerwy przyszły – jak zwykle na początek wepchały się Orły i Orlice biegnące po 5 minut z hakiem na kilometr. Po to tylko, żeby się przez pierwsze 300 metrów plątać pod nogami. Tu widok „prostki” za startem, która lekko wznosiła się przez pierwsze 350 metrów…
…i zaskoczenie, gdy z przyzwyczajenia wzrok padł na zegarek i zobaczyłem 3:25… i nie czułem tego tempa chwilowego… Nie czułem, bo zajęty byłem bezkolizyjnym wymijaniem Orłów i Orlic. Po chwili krzyk Jurka dopingującego z około pierwszego kilometra. Pomyślałem, że coś mu wyjazd nie poszedł…
Było znowu parno i znowu gorąco. Ale łeb zajęty był czym innym – doszedłem do tego, że muszę wprowadzić biegi ciągłe w takich tempach, skoro jestem w stanie to wydusić pod górkę… Do 2 kilometra, gdzie był pierwszy wodopój tempo było w miarę równe – między 3:44-3:51. Do tego momentu goniłem innych i stopniowo ich wyprzedzałem.
Po wodopoju, gdzie lekko przyhamowałem dotarł do mnie gorąc i parność nad parnościami. Nie narzekam w każdym razie – wiem, że to nieodpowiednie przygotowanie 🙂 Potem był kilometrowy podbieg z niewielką różnicą wzniesień – 6 metrów zaledwie, ale łeb się na jego koniec zbuntował. I stwierdził, że już nie chce. I, że medal i tak będę mieć. Tempo chwilowe spadło do 4:26…
…i prawie, prawie po biegu
Co ciekawe do tego momentu nikt mnie nie wyprzedził… i uznałem, że ta górka, ta parność i to nieodpowiednie przygotowanie nie tylko mnie dotknęło. Stan ten utrzymał się około minuty, kiedy odpocząłem i ruszyłem w dół, z górki. Tempo chwilowe weszło nawet na 3:38…
Ale to wkrótce za to zapłaciłem. A wkrótce nastąpiło na drugim wodopoju, gdzie musiałem się trochę krajoznawczo przespacerować z kubeczkiem. Wyprzedziły mnie 3, może pięć osób. I stwierdziłem, że tak nie może być…
Rozpędzenie się było nie było trudne… i chyba dlatego dopiero po czterystu metrach tempo wskoczyło ponownie na mniej niż 4 minuty. I nagle na 150 metrów przed metą niespodzianka. Jurek człapiąc w sandałach coś wrzeszczał. Nie rozumiałem co, ale odkrzyknąłem, że nie mam siły. Bo nie miałem. Ale jak ktoś w sandałach może mnie wyprzedzać??? No i ruszyłem. Ruszyłem tak, że ostatnie 100 metrów szło tempem 3:01 – 3:03. No i wyprzedziłem Jurka. Co widać na filmiku 😛
3:41 | 3:48 | 4:06 | 4:01 | 3:48
Celkem, tak z czeskiego – 19:26. Dobrze. Ale nie aż tak dobrze, żeby znaleźć się na pudle. I dlatego nie był to mój bieg 🙂 Znaczy, nie tego Jacka.
Na koniec dobre 53. miejsce na 553 sklasyfikowane końcowo osoby (i 600 startujących). Szóste w M40…, pierwszy z Otwocka… Niezła pociecha, nie?!
A po biegu…
…piknik. Najpierw masaż. Rewelacja. Potem pozowanie najmłodszego kibica z kałachem, rg-ppanc i jakimś rkm-em. W kasku na łobrazku. Potem pomidorówka. Potem bezpłatny pomiar tkanki tłuszczowej. Tylko – jak pan zaznaczył – maszyna robi pomiar od pasa w górę… i wyszło, że może szkapa niedożywiona jestem.
Ale może od pasa w dół jest lepiej, bo moja waga pokazuje coś koło 15% 😛
Potem oglądanie pucharowców i za szybki wyjazd z Siedlec. Bo ponoć dla tych, co wszystkie biegi GP ukończyli był upominek. Ale jeszcze go odbiorę, jeśli to prawda! Potem wycieczka do wioski Liw.
Taaaa… to było udane GP.
Nowe HR MAX??
A najlepsze na koniec. Gorąc, parność nad parnościami i szok, gdy w domu obejrzałem zapis Garmina z tętnem. Zepsuł się, czy ki huk? 143 max???
Pewnikiem Panie, zepsuł się…
Edit: 28.08.2017… dziś powtórzyłem 5 km w czasie dość podobnym (19:46). Garmin się nie zepsuł. Tętno było między 166 a 179. To u mnie w ciele coś się zepsuło w czasie Biegu Jacka. Czyżby adrenalina tak obniżała tętno???!!!