Tak, dokładnie tak – bieg pompkowy. Nie pępkowy, bo ten byłby walką o utrzymanie na nogach; nie pompowy, bo oznaczałby ucieczkę przed pompą, czyli ulewą; nie jest to też błąd – chodzi właśnie o Pompkowy.
Biegi, gdzie tempo z przymusu waha się między 5:40 a 6:30, przez ostatnie 3 lata były raczej dla mnie rzadkością, jak trąba powietrzna w Śródborowie. Jednak teraz, ciągle jeszcze obolały, po super intensywnym krótkim bieganiu, muszę zregenerować mięśnie. I stąd wolne tuptanie. W wolnym tuptaniu nie ma nic niefajnego – oprócz jednego aspektu – nie trzeba walczyć o oddech, o utrzymanie tempa, o przetrwanie… i łeb całą zwolnioną moc kieruje na jakieś totalne głupoty 😀
Podobnie było i dziś. Pamiętając (od co najmniej dwóch lat…!) o tym, że mam coś robić siłowo, i wiedząc, że mam krótką, dziesięcio kilometrową trasę, łeb obmyślił plan. I plan ten ujawnił po drugim kilometrze. Wzorem przeczytanego kiedyś u Danielsa przykazania, żeby robić w czasie biegu przerwy na ćwiczenia siłowe, moja łepetyna wymyśliła, że co kilometr mogę zatrzymywać się na chwilę i porobić… parę pompek. Parę.
Jako, że łepetyna plan ujawniła po drugim kilometrze, zatrzymywałem się od 3 aż do 8 kilometra. Wyszło sześć (słownie 6) przystanków… i każdy po parę 15 pompek… Tyle pompek na raz nie zrobiłem nawet w ogólniaku, gdy krótko chodziłem na karate. Razem …90… Umęczyłem się tak, że obok nóg, bolą jeszcze mięśnie przycyckowe… czy piersiowe, nie pamiętam jaka nazwa jest poprawna 😕
I tak wolne tuptanie stworzyło nowy rodzaj treningu biegowego – bieg pompkowy. I to też część wspomnianego gdzieś wcześniej utajnionego_projektu. Trasa biegu pompkowego jest na tyle fajna i schowana w lesie, że mogę takich przystanków robić osiem… i aż boli mnie wszystko na myśl o ilości pompek, które tam będą wpadać… Na razie zostanę przy 15 na przystanek… Mam nadzieję, że trasa jest tak schowana, że nikt mnie nie zobaczy i nie powie, że jakiś wariat w lesie co kawałek leży 😉 zamiast biegać…
Pingback: Speeding!!! – blog Z GÓRKI / Jacek Kłodowski