Bielański Wieczór LA

      Brak komentarzy do Bielański Wieczór LA

Cztery miesiące treningu pod 400 metrów. Tak naprawdę to NIEWIELE, żeby się przygotować do takiego biegu. Trochę kulejącej jeszcze techniki, trochę wytrzymałości, trochę oswojenia organizmu z kwasem… Ale to ciągle za mało.

Bielański Wieczór LA

Organizacyjnie zawody były doprowadzone do perfekcji. Wszystkie konkurencje startowały o zaplanowanym czasie. Moje 400 metrów też. Ale – albo mnie nie wyczytali sędziowie, albo (co jest bardziej prawdopodobne) – nie usłyszałem tego, że wyczytują. Kiedy grupa M400 zbierała się do startu, polazłem do sędziów i okazało się, że start będzie w ciągu… chwili. Na szybko dostałem 8 tor – według słów Dominiki – najgorszy. Sama Dominika pobiegła na znacznik dwusetnego metra, żeby krzyczeć mi międzyczas. Bez przygotowania psychicznego, z zaskoczenia – było szybkie wejście w bloki i huk pistoletu startowego.

400m – podejście pierwsze

Najdalszy tor – nikogo nie widziałem, więc zrobiłem jak zawsze nakazuje mi Dominika – dynamicznie i szybko… od początku. Start z bloków wyszedł mi perfekcyjnie – rewelacyjna reakcja startowa, rewelacyjne wybicie. Nie było żadnego zaszurania kolcami po tartanie, żadnego potknięcia. I pęd na maksa… po 100 metrach słyszałem z głośników, jak prowadzący mówił o niesamowicie szybkim tempie, które narzucił zawodnik z ósmego toru. Na 200 metrach Dominika miała 25 z kawałkiem. Minąłem łuk i w okolicach 250 metra zaczęło się betonowanie ud. Dopiero w tym momencie wyprzedził mnie pierwszy zawodnik z mojej serii. Na trzysetnym metrze nastąpił zgon – wydawało mi się, że truchtam… Prędkości jednak było jeszcze na tyle, że dokulałem się z czasem 58 sekund (58.96). I jako czwarty… A pierwszy zawodnik, który minął mnie na 250 metrach zrobił 54 sekundy…

Była potężna radość, że padła w końcu minuta. Był też niedosyt, że ten zgon tak mnie sponiewierał na ostatnich stu metrach.

400m – podejście drugie

Przebrałem się i czekałem już tylko na resztę ekipy. Kontuzja Dominiki spowodowała, że nie mieliśmy biec w sztafecie. Więc… miałem już wolne. I wtedy okazało się, że nie dojechał jeden z chłopaków z Lekkoatletów i polecę za niego. Cóż… czułem zmęczenie, ale zacząłem się rozgrzewać. Z Emilią przećwiczyliśmy przekazanie pałeczki… i zostało już czekanie na start. Jako, że ten drugi bieg miał być dla zabawy, to Dominice powiedziałem, że pobiegnę go inaczej – najpierw wolniej 200 metrów i gaz do dechy z łuku po dwustu metrach. Dla testu. I dla porównania.

Ekipa z 2 miejsca w sztafecie MIX 4*400m 🙂
…i część podium było nasze…
…a dumna (??) treneiro obok nas…

Czas zleciał błyskawicznie i już ustawialiśmy się na linii – tym razem start wysoki, a nie z bloków. I znowu moja reakcja startowa była niezła – a że startowałem z toru czwartego to widziałem co się dzieje. Byłem lekko za dwoma zawodnikami i nie przyciskałem. Około 180 metra poczułem, że zwalniają i zakręciłem nogami. Na trzysetnym metrze nie było wyrzutu kwasu – mięśnie bolały, ale zacząłem mocniej ciągnąć rękami i prędkość nie spadła. Co również potwierdził zapis z Garmina – początek biegłem w tempie 2’44” na kilometr, w momencie, gdy zakręciłem nogami wskoczyło chwilowe tempo na 2’13”. A od momentu, gdy – jak to powtarza Dominika – złapałem rytm do samego końca utrzymałem 2’20”. Dominika mierzyła nam międzyczasy – stąd wiem, że moje 400 metrów wyszło w 57 sekund. Dobrze ponad sekundę szybciej niż bieg właściwy tego wieczora…

vDot i gepardy

No i musi być nawiązanie do Danielsa. Bo czas pozmieniać tempa biegowe – skoro Daniels w swoim kalkulatorze wprowadził obok mil i kilometrów METRY, to już chyba dla sprinterów vDot liczony z krótkich dystansów nie jest nadinterpretacją 🙂

A więc – od dziś – mam potwierdzone vDot 73. Ale chcę ten sexy czerwony… powyżej 75 vDot 😎
I na koniec komentarz Dominiki: „jeszcze musimy popracować nad wytrzymałością. I do startu w maju, kiedy nie jest tak zimno…”

No i jeszcze jedno – skoro OKS nie chce mnie wziąć do klubu MIEJSKIEGO jako weterana, czas zrobić sobie swoją własną koszulkę startową. W swoich barwach.

Howgh!

PS. A kto zgadnie, jaką miałem wagę przedstartową? Hłech, hłech… 66,6 kg. Przypadek?? 😈

Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *