Cichobieżki

      1 komentarz do Cichobieżki

Tytuł nawiązuje do butów – ale to nie one będą bohaterem wpisu. Do butów – bo jestem w trakcie przeglądu swojej szafy biegowej i szukam tych jedynych, odpowiednich na asfalt. Natchnął mnie Marcin tym wpisem, gdzie znalazło się podsumowanie kilometrażu jego Kalenji.

I tu się pojawia problem – bo New Balance, które kupiłem na asfalt w ogóle się na asfalt nie nadają; Asicsy rewelacyjne na szutrze i bieżni powodują ból zewnętrznej strony stóp (albo ścięgno, albo mięsień); Puma Speed Ignite 300 sprawia się najlepiej, ale znowuż te buty są już tak ubite, jak dystans, który pokonały… Zostały do przetestowania jeszcze Puma NRGY Comet i starusieńkie Pumy Burst… Dziś testowałem na razie tylko na dobiegu do Pętli Reja Comety – i ponownie (bo już kiedyś to wiedziałem, ale zdążyłem skasować z pamięci) zaskoczyły mnie, jak cholernie ciche są w biegu… Prawdziwe leśne cichobieżki.

Jako, że wiem, iż Pumy są jednymi z najbardziej trwałych butów i są rewelacyjnie dopasowane do mojej stopy, to już mam pomysł na następcę wysłużonych Ignite’ów. Tylko musi mi w tym pomóc praca z jakąś premią lub jakiś sponsor 😛

Speed Ignite 300 po 2,5 tysiącu kilometrów… to najwytrzymalszy but, w jakim biegałem. Dziurawe zapiętki, dziurawe boki, ale struktura się trzyma i pozwala pędzić 🙂 nie robiąc krzywdy

Bohaterem wpisu będzie jednak psychika. Bo to interesujący temat. Bo tydzień temu przeziębiłem się. I przeziębienie nie chciało odpuścić. Do tego stopnia, że musiałem pogadać o tym z lekarzem. I dostałem antybiotyk. Tak te bakterie się uparły, że chcą ze mną zostać. A wszystko zaczęło się od pobytu w Warszawie, który miał też swoje dobre strony – między innymi spotkanie z dawną ekipą Otwock Biega, czyli obecnie Run Otwock. I to było dobre 🙂 Poćwiczyłem też trochę nosząc różne ciężkie rzeczy z wysokiego piętra do samochodu…  

Ale wracając do post-lekarzowego czasu mojej choroby. Tak chorując sobie i chorując, wpadłem na pewien trop, który nie dawał mi spokoju. Zacząłem grzebać w poniższym dzienniczku i podręcznym Excelu pokazującym przerwy w treningach. Potwierdziły moje przypuszczenia. Pamiętam, że kiedyś gdzieś mignęły mi badania prowadzone na sportowcach w tym kierunku (1,2) oraz artykuły na portalach lekkoatletycznych, dotyczących technik wizualizacji stosowanych przez sportowców (i wspomniany kiedyś, kiedyś artykuł Warrena).

A co jeśli sportowcy mogą sobie zwizualizować nie tylko wynik, technikę, krok… ale coś więcej? Jak na przykład przebudowę mięśni? Wspomniane w linkach doświadczenie z roku 2004 udowadnia, że jest to możliwe. Więc idąc dalej – a co jeśli łepetyna bierze się za wizualizację nowego celu takiej ostatniej lekkoatletycznej ofermy i robi wszystko, żeby delikwenta przebudować pod nowy trening? A jak najlepiej i najbezpieczniej to zrobić? Zaczyna się lato, grypowo bezpieczny okres, ospia małpa jeszcze nie została okrzyknięta uniwersodemią, więc – można delikwenta rozłożyć. Na coś co przypomina ostre przeziębienie. Delikwent wtedy chudnie (2 kilogramy w ciągu czterech dni…) co jest elementem wymaganym pod dłuższe biegi, coby nie obciążać zbędnym tonażem kolan. Nie trenuje, dużo śpi – a w tym czasie trwa rekonstrukcja mięśni. Zaprogramowana? Oczywiście – zapowiedziana wpis wcześniej. Jak to mówią hamerykańce – (be) careful what you wish for… A komputery, czy to mechaniczne, czy to biologiczne tak mają, że jak dostaną odpowiedni program to go odpalają…

I podsumowanie mojej tezy jest takie: na podstawie swoich zapisów i listy treningów w Excelu wiem, że za każdym razem gdy bardzo zmieniałem trening, coś mnie rozkładało. Po czym, po powrocie do zdrowia, nowy trening szybko zaczynał przynosić pierwsze efekty.

No więc – doktoratu z intencjonalnej przebudowy mięśniowej ciała nie będzie, ale – może już wkrótce – będzie nowy PB na kilometr, a potem codzienna orka przynosząca efekty na 5 kilometrach?

A z dupereli zupełnie biegowych, a nie teoretyczno-badawczych, to muszę odnotować na przyszłość, że dzisiejsze testowanie Pumy NRGY do Pętli Reja odbyło po trzech dniach brania antybiotyku. Jak zwykle po nich mam kręcioła w głowie i lekkie problemy z równowagą, więc postanowieniem było, żebym biegł w zależności od oddechu. Męczę się i mam problem z oddechem – zwalniam, oddech jest równy i odpoczynkowy – przyspieszam. Efekt: 24:11 na 5 leśno-pagórkowatych kilometrów. Choroba dobiega końca 😮

Archiwa

1 thought on “Cichobieżki

  1. Pingback: Musculus biceps femoris – blog Z GÓRKI / Jacek Kłodowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *