Rok temu nasza zupełnie amatorska drużyna (Otwock Biega) zebrała dwie sztafety po pięć osób na 2. Cross Bielański. I choć było zimno i padało, i choć szybko się zebraliśmy, i równie szybko uciekaliśmy do domu po biegu, to wspomnienie samego biegu, zmian oraz atmosfery pozostało. Na tegoroczną, trzecią edycję crossu szykowaliśmy się już od dłuższego czasu. Zebraliśmy razem 4 drużyny – 2 męskie, 1 damską i 1 mieszaną. Długi czas debatowaliśmy nad składami. Długo goniliśmy króliczka na stadionie wałkując odcinki po 2 i pół kilometra. Aż do 28 października. Tym razem pogoda dopisała – było chłodno, ale słonecznie. Tym razem (także) pomyślałem o butach – wziąłem lekkie na suchy cross i zimowe kolce na błoto/liście w kałużach. Na miejscu okazało się, że jest sucho. Na rozgrzewkę przebiegliśmy trasę w żwawszym tempie. Moim zdaniem tegoroczna była lepiej oznaczona, szczególnie odcinki slalomu giganta pomiędzy drzewami. Garmin pokazał 2350 metrów.
Cross Bielański po raz drugi
Na trasie jest jedna spora górka i dwie lub trzy hopki za nią – chłopakom powiedziałem, jak najlepiej to pobiec. Potem już był start i czekanie na swoje zmiany. Puściłem stoper ze startem i jak się później okazało pokazał czas naszej drużyny co do sekundy. Pierwszy pobiegł Arek – wystawiony specjalnie, żeby nie mógł się zgubić. Zrobił 10:33, i po pierwszej pętli byliśmy około 9-10 miejsca. Potem zmiana Jarka, który dał się wyprowadzić w pole i nadłożył kawałek drogi (choć pewnie chciał zrobić równe 2 i pół kilometra, tylko nie chce się do tego przyznać) i zrobił 12:03. Licząc biegnących po numerach wyszło mi, że spadliśmy na 17 miejsce. Potem czas zaczął przyspieszać. Gdy Marcin wypadł zza ostatniego zakrętu nie miałem czasu spojrzeć na stoper. Ruszyłem ostro, pierwsze 400 metrów wyszło w 1:19… to było szaleństwo. Ale też czułem, że CHCĘ wyprzedzać. I ta chęć wyprzedzania przetrwała do końca. Po dwustu metrach wyprzedziłem pierwszego biegnącego. Potem kolejnych. Przy drzewnym slalomie dwóch biegnących skutecznie mnie zablokowało na kilka dłuuugich sekund. Po ich minięciu znowu wyrwałem – pierwszy kilometr zamknąłem w 3:43. Drugi kilometr był trudniejszy – lekkie wzniesienia na początku, potem owa wspomniana górka, hopki… Za górką przyspieszyłem tak, że już w niezłym pędzie wyprzedzałem biegaczki i biegaczy na hopkach. Za hopkami zacząłem znowu się rozpędzać. Piknął w międzyczasie drugi kilometr w 4:14. Potem to już był sprint – ostatnie 200 metrów to było tempo stadionowych dwusetek. 8:58 na mojej zmianie. I jak Marcin wyliczył 9 najlepszy czas pętli w czasie crossu („najlepsiejszy” zrobił pętlę w 8:25…). Marcin zrobił 9:45 i też sporo popracował nad powrotem naszej ekipy wyżej w klasyfikacji. Zajęliśmy 5 miejsce na 52 drużyny (z czasem 41:19!). Nasza druga męska sztafeta zajęła dobre 18 miejsce, ale co ważne Michał i Artur zrobili po 10 minut z okładem, z czego Artur bliżej 9 minut niż 11. Nowe gepardziątka dorastają? Nasza „diewczyńska” sztafeta była 37, ale… zrobiła rewelacyjne 49 minut na całości. I… hmmmm… jak to powiedzieć… po raz pierwszy widziałem, że nasza Anka :O biega Zatem: wyszło rewelacyjnie!
A tu TAKI temat
I na koniec ciekawostka. Z ciekawości zajrzałem dziś na Enduhuba a tu ZONK. Są wyniki z charytatywnego biegu Pileckiego w Otwocku, gdzieś tak i kiedyś tam we wrześniu. „Paczę” i cuś mi się nie zgadza. 121 miejsce na 215 osób, z czasem 44:48 na 7,5 km. Myślę, myślę… no cóż może opierdzielałem się? Jako, że lekko zmęczony byłem przeglądając to, uświadomiłem sobie po sporej chwili, że przecież organizator nie panował w ogóle nad zapisami i numerami startowymi. I wystąpiłem w tym biegu, jako Arkadiusz Tarczyński Taka zmyłka będzie na enduhubie, że 7,5km udowodniło moją słabość nad słabościami w tym roku…