W czwartek wybrałem się na stadion OKS-u godzinę wcześniej. Założenie było proste – zrobić pełny trening, jak przykazał Daniels. Od A do Z. Padło na interwałowe 2 minuty / 1 minuta / 30 sekund. W cztery lub pięć powtórzeń. Weszły cztery do czasu, gdy przyszli MarcinO i Arek. Nie było łatwo – 600 metrów w 2 minuty, 300 metrów w minutę i 160 metrów w 30 sekund. Garmin robiący za stoper odnotował średnie tempa odcinków od 3’3” do 3’25”. Trochę szybciej niż rzekł Daniels.
Po przyjściu chłopaków zrobiliśmy Horwillowe 200 metrów na spadającej przerwie. Dla Marcina 200 miało wchodzić w 44 sekund – zrobiliśmy całość mniej więcej od 38 do 42, z ostatnim powtórzeniem w trzeciej serii na 44 sekundy. To też niełatwy trening, bo po każdej dwusetce przerwy są krótsze o 15 sekund, zaczynając od 90 i kończąc serię na 15 sekundach (90-75-60-45-30-15)… a potem od nowa – druga seria, i trzecia…
Pierwszy raz widziałem Arka… zmęczonego. Który przyklął pod nosem i nie chciał ustawiać się do kolejnej dwusetki. Ale zrobił całość.
Następnego dnia bolały już oba pośladkowe środkowe 😀 Cóż było robić? Lekkie wybieganie w lesie. A podczas tegoż wskoczył kolejny rekord. W tradycyjnej przerwie podczas lekkich wybiegań jest czas na pompki. Po trzydziestu czułem, że jeszcze mogę – od 38 już czułem, że nie mogę… Ale sapiąc, warcząc i cisnąć – tak, że mało żyłka skroniowa nie pękła – wycisnąłem i 39, i 40 pompkę. Rekord. I nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu zrobiłem więcej w serii…
Następny dzień był dniem bolącego… wszystkiego. Rano wyszło mi umęczone rozbieganie, wieczorem na OKS-ie cztery razy 400m w tempie horwillowskim. Miało być 1’10” – wyszło 1’8” i trzy razy po 1’11”. Wiatr, zmęczenie, nie wiem – pewnie spowolniło mnie wszystko do kupy. Niby bardzo dobrze. Ale się czułem… jak umęczona wymęczona kupa.
Cross Zielonym Szlakiem
Sobotnie bieganie grupą było miłym, spokojnym i odpoczynkowym bieganiem w wiosennych warunkach. W niedzielę doszedł jeszcze cross zielonym szlakiem zza Dąbrowieckiej Górki do Śródborowa. Z małym zgubieniem w lesie, bo korniki zjadły oznaczenie szlaku. Ale w tym miejscu to standard. Znaczy się – nie korniki, a gubienie się.
To był jeden z ciekawszych treningowo tygodni w tym roku. Naprawdę. Tak umęczony nie byłem już dawno…