Nie będę już pisać, jak miał wyglądać trening, a jaki był faktycznie. Bo to nie ma sensu. Za każdym razem robię coś ponad. Może to efekt wzmocnionej ostatnio głowy. A może to tylko wpływ regularnego i częstszego treningu w tym roku. W latach poprzednich nie miałem takich problemów… bo wyjście na jakikolwiek trening było problemem 🙂
Wczorajszy, wtorkowy trening był bardzo ciężki (kilometrówki), choć wczoraj jeszcze tego nie czułem. Dziś, w środę na Skrze miałem lekko rozbiegać nogi. Zaczynając bieg byłem sam na bieżni, więc tempo było takie, jakie miało być (w okolicach 5:00 na kilometr). Po dwóch kilometrach pojawiło się dwóch harpagonów, którzy biegli chyba na 3 kilometry, a słabszy z nich miał tempo w okolicach 4:25. No to zacząłem go gonić i biec za nim, bo szybszy był poza moim zasięgiem. Wtedy też zacząłem mocno odczuwać ból mięśni, które nie chciały nawet za wysoko ciągnąć kolan. Panowie skończyli bieg, a ja na piątce miałem nagle 23:31.
Zmęczenie było dość duże, ale nie chciałem powtórzyć wczorajszej złości na samego siebie. Że nie spróbowałem …
Dziś będzie krótko, świątecznie, rekordowo
Wyglądało bowiem na to, że mogę powalczyć o przebicie 47:00 na dziesięć kilometrów (czyli jeden z moich tegorocznych celów). Kolejny, szósty kilometr, świadomie i celowo pobiegłem na 5:00, ale odpocząłem. A potem zaczęło się to, co często powtarza Krasus na swoim blogu (http://www.biecdalej.pl) – zaczęło się napieranie, napieranie, napieranie – głównie we łbie. Nogi mimo zmęczenia pracowały, jak im łeb kazał – kolejne trzy kilometry wyszły w stabilnym, choć już cholernie męczącym tempie 4:30. Na ostatnim bardzo chciałem przyspieszyć, bardzo… Udało mi się zwiększyć prędkość tylko do 4:20. Ale to wystarczyło. Wczoraj padało i byłem mokry; dziś nie padało, ale byłem jeszcze bardziej mokry. Do tego stopnia, że po biegu usiadłem i wykręciłem koszulkę z wody…
Rekord padł – poprawiłem swój ostatni czas o ponad minutę, osiągając 46:20. Ciągle jeszcze czterech liter nie urywa, ale postęp zaczął być coraz bardziej widoczny. Zachowawczy cel na 2016 rok, w którym chciałem zejść poniżej 47 minut na 10 km mogę odfajkować.
Przy okazji naszła mnie taka mała refleksja – mniej więcej z tego poziomu (46:30) na dziesięć kilometrów zaczynałem swoje bieganie mając lat 17 w klubie…
I o listopadzie jeszcze słówko
Wczoraj napisałem, dając w sumie słowo A., że pójdziemy na warszawski Bieg Niepodległości. W zasadzie… już nie musiałbym, bo mam swój rekord. Ale pójdę. I zaatakuję 45 minut 🙂
Pościgamy się.