Garwolin: dycha do powtórki

      Brak komentarzy do Garwolin: dycha do powtórki

Zając #2

Powrót z Białej (w niedzielę, tydzień temu) zakończył się nieoczekiwanie lekkim grillem i lekką żołądkową u niedoszłego rekordzisty i jego żony. W czasie żołądkowych dyskusji wpadłem na genialny pomysł, żeby wybrać się na Avon kontra przemoc w Garwolinie. Staszek nie musiał mnie namawiać zbyt długo, bo gdy wspomniał, że po biegu można skorzystać z basenu w Garwolinie to byłem kupiony.

Głównym jednak powodem była jednak chęć pozającowania Staszkowi na jego drodze do szczęścia rekordu. Tydzień zbyt ciężki treningowo nie był, więc wiedziałem, że pojadę do Garwolina w miarę bez zmęczenia. Trochę obolały, ale nie zmęczony.

Treningowo zatem nie ma co podsumowywać. I tak od razu przejdę do biegu w Garwolinie. Pojechaliśmy w trójkę – zabrała się ze mną Marzena i Ania. Staszek z Renią dojechali tam wcześniej. Na miejscu okazało się jeszcze, że i z drugiej otwockiej grupy (Tuptusiów) pojawiło się sporo zielonych ludzików (to od koloru ich koszulek oczywiście).

Garwolin: dycha do powtórki

Co by nie kraść wpisu Staszkowi, bo w sumie to wokół niego kręciło się moje niedzielne bieganie, to napiszę krótko, że się udało. Choć pagórkowato i gorąco, to jednak słońce na czas biegu schowało się nam za chmurami. Do tego sporo klaszczących i dopingujących miejscowych, z których Staszek paru znał. Zamiast biec, sam klaskał i coś tam krzyczał do znajomych. Zamiast się skupić na biegu.

Pierwszy kilometr – tempo ~4:25, co oczywiście szczególnie widać po rekordziście 🙂

Nieudane bicie rekordu w Białej przekuliśmy na udane garwolińskie. Kiedy mogłem, to trzymałem mocniejsze tempo (w okolicach 4:30), żeby tracić przy wodopojach (a te zajęły nam, co udało mi się policzyć z zapisu Garmina – 51 sekund). Oprócz tego wspomniane górki też trochę czasu skradły. Ostatni kilometr musiałem docisnąć, żeby się zmieścić w zakładanym tempie 4:40 na całości i tak ostatni, dziesiąty kilometr zamknęliśmy w 4:18. Tak Staszek na stadionie jeszcze nie biegał. Ale dociągnęliśmy i jak pokazały wyniki, zakończyliśmy bieg obaj z identycznym czasem – 46:37. A na zdjęciach obok (lub na górze, co zależy od urządzenia) widać jedną z 3 górek na trasie. A że trasa była w tę i we wtę, to wyszło ich sześć 🙂

Potem poczłapałem się wykąpać i popływać na basenie. Prysznic, kilka nawrotów na torze, znowu prysznic i to było to. Przy okazji Marzena zgarnęła nagrodę dla najbardziej upartej biegaczki garwolińskiego biegu, czyli za udział w największej ilości tegoż biegu odsłon.

Dobre zakończenie średniego tygodnia. Za tydzień Platerów – czwarty bieg do Gran Prix Traktu Brzeskiego. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Chciałbym zamknąć całość (dyszkę) w 39:55-40:15, żeby była podsumowaniem dwóch dotychczasowych tygodni z Horwillem. A co wyjdzie? Po ostatnim razie wiem, że Platerów to nie jest łatwy przeciwnik.


 

Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *