…i pada… kolejna ósemka

      Brak komentarzy do …i pada… kolejna ósemka

Mija kolejny ciekawy miesiąc pomiędzy wpisami.

Parę treningów w drugiej połowie września – między innymi powrót do FTC X-Factor, czyli hopków na górkach w okolicy, jeden fajny i szybki trening z 1*2km plus 1*1km z tempem poniżej 3:30 na kilometr oraz nawet wyjście z Szymkiem, po tym, jak przeszedł mu ból rzepki. W międzyczasie dwa szybkie wyjazdy do Cieszyna oraz bieg z Marcinem w czasie Karczewskiego Biegu Szlakami Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, co samo w sobie było ciekawym wydarzeniem. Long story short: byłem zbyt padnięty, żeby startować w biegu (choć byłem zapisany), ale po tym, jak wróciłem z pracy po nocy, i Monika przypomniała mi, że jest MPK… pojechałem na rowerze z zamiarem biegnięcia z Marcinem drugiej pętli, z poidełkiem w ręku. I tak zrobiłem. A Marcin? Hmmmm… stawka była taka, że na starcie biegów na 5 i na 10 kilometrów nikt nie wyrwał się do prowadzenia biegu… Marcin już na pierwszym zakręcie – czyli jakieś 50 metrów za startem – wyszedł na prowadzenie. Przybiegł pierwszy po pierwszej pętli (wygrał na 5 km :P), po czym pobiegłem z nim drugie koło, które już na spokojnie doprowadził do końca prowadząc.

No i warty jest pokazania plakat, który wyszedł organizatorom wspaniale… dlatego też wykorzystam w ikonce wpisu (źródło: CKiS Karczew):

Arcydzieło samo w sobie, o wielu znaczeniach, jak okładki The Economist, nieprawdaż?!

***

I tak… wrzesień się skończył.

Po czym, czy to z opadnięcia kortyzolu czy też adrenaliny we krwi, po ostrej końcówce września wybuchła ósemka. I do niej nawiązuje ta tytułowa ósemka. Ta z tytułu to osiem kilometrów pokonane w mniej niż 4 minuty na kilometr, a dzisiejsza – to ósemka w otworze gębowym. Wybuchła zaraz po powrocie z Cieszyna i jej wybuch zakończył się rajdem po Warszawie i jej ostatecznym usunięciem. Z przygodami – które często występują u mnie w takich ciekawych sytuacjach. Ósemka padła 2 października. Ósmego poszedłem z Moniką na krótki wolny bieg, ale bolało jak skurczybyk…

W poniedziałek, 9 października, byłem na zdjęciu szwów. I dostałem jakiś żel, który złagodził ból. Niestety tylko na półtorej doby. Nawet nie próbowałem biegać.

Zmianę poczułem w piątek – ból zaczął zanikać. W sobotę było lepiej… miałem iść biegać, ale zabrałem się za porządki. Postanowiłem, że w niedzielę już wyjdę w teren. Udało się. W głowie ułożył się plan na milę, ale będąc już na szlaku pomysł zmienił się na kilometr. Bo… no bo właśnie po tych przerwach i tym zwariowanym roku, po resecie łba u stomatologów, który się po prostu na chwilę wyłączył – chcę zacząć zabawę treningową od początku 😛

A więc w zabawie pod 5 kilometrów:

– kilometr w mniej niż 3:30 zostaje odznaczony. Ponownie…

Ach, i jeszcze PS. – przerwa nie zaszkodziła mięśniom rąk – dziś w lesie padło w jednym podejściu 62 powtórzeń  w pompkach. Od razu zaznaczam dzienniczkowo, że pompki robię w miarę możliwości od 11 października. Ciekawe co nastąpi pierwsze – 100 pompek na raz, czy 5 km w 17:30? Można robić zakłady…

Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *