I przyszedł bliżej nieokreślony czas, wspomniany w relacji z Torunia (z 30. Halowych Mistrzostw Polski w lekkiej atletyce masters). Od zawodów minęły równo dwa miesiące. I te dwa miesiące nie były miesiącami zmarnowanymi. Były urlopem. Od biegania. Biegania zupełnie odpuszczonego. Z braku czasu.
Po pierwsze praca – po zmianach styczniowych – przychodzi mi spędzać 8 godzin dziennie przed kompem. Raz zdalnie, raz stacjonarnie. Po drugie – i to wyznanie, które musiało nastąpić – wykonaliśmy ruch, który był w mglistych planach, ale zrządzeniem kilku wydarzeń został zrealizowany nadspodziewanie szybko. Weekendy z ładunkiem w samochodzie/samochodach, ciągniętych przyczepach, rozładunek, skręcanie mebli, awaria już dwudziestoletniego Civica…
…dwa bite miesiące na kartonach. Ale zostaliśmy rodzinnie >hallibutami<. Czyli mieszkańcami Gdyni – i z meldunku, i z podatków.
I już po tym, jak opadł kurz i pył z gipsowanych ścian, koty wyszły na balkony z założonymi siatkami… pojechałem na mój ulubiony osiedlowy stadion na Wzgórzu Św. Maksymiliana (ujęty portretowo na końcu tego wpisu). I jak na powrót przystało, po cholernie długim niewiadomo czym – przyszła wiosna – ciepła i słoneczna. Osiedlowy stadion – jak i ostatnim razem – miał swój urok. Dorośli i młodzież grająca w kosza, kilku ludzi trenujących na drążkach, ekipa biegnąca szóstkę w 3’50” – czego dowiedziałem się od ich przesympatycznej trenerki. Przez chwilę im pozazdrościłem. Ale… miałem swoją robotę do zrobienia.
Osiedlowy stadion to dwusetka – zrobiłem parę setek, parę dwusetek – i nogi poczuły prędkość – szczególnie lewa mocno skręcana na łukach. Ale 28 sekund weszło…
Kolejną przeprawę zrobiłem sobie niedaleko miejsca, gdzie mieszkamy – podbieg pod Lisią Górę, potem „lekko” górzysta trasa i w drodze powrotnej kolejny podbieg pod Lisią Górę. Garmin pokazał, że puls skoczył do 178… nie pamiętam, kiedy ostatnio biegałem na takim pulsie 🙂
I to chyba już powrót do treningowej rutyny. Tym bardziej, że ponoć hamerykańce w jakiś ostatnich badaniach doszli do tego, że aktywność a szczególnie bieganie, są znacznie pewniejsze w zapobieganiu ostatnio modnemu Co.vidkowi niż eksperymentalne bio-chemikalia kilku koncernów farmaceutycznych 😛
A że Co.videk jest chyba w odwrocie i dzieciaki wracają stacjonarnie do szkoły, to i my wybieramy się na ostatnie wakacje. Wakacje, nie nad morzem a… w Śródborowie.
A po rozdaniu świadectw – up north…!
Aż się teraz boję, że jak nasze Pisiory przeczytają ten amerykański artykuł o zbawiennych właściwościach aktywności fizycznej to nakażą wszystkim polakom biegać 🙂