W
tym
tygodniu
wszystko układa się w trójkąty.
Taki tydzień… Nawet numer dzisiejszego wpisu po redukcji wynosi 3 [ ∆ ]. A wszystko zaczęło się od dolinki, którą jakiś czas temu biegłem i spodobała mi się nazwa jednego ze szczytów – właśnie owych Trzech Jegrów.
Ale zacznę od zdarzeń wcześniejszych, bo trochę ich było (czyli 3… przypadek?). Najpierw wpadł rekord na 100 metrów na ścieżce koło wspomnianych Trzech Jegrów. Następnego dnia podjechałem na moją ulubioną ostatnio bieżnię na Wzgórzu św. Maksymiliana, gdzie po raz pierwszy od bardzo dawna zrobiłem 8 powtórzeń czterystu metrów na krótkiej przerwie. Wszystkie weszły w czasie docelowym na 5 kilometrów (< 1’24” na 400m).
Ale to zdarzenie nie wlicza się do wspomnianych wyżej TRZECH [ ∆ ].
Bo drugim z tej trójcy jegrów był kolejny rekord, ustanowiony na tej samej ścieżce, ale tym razem na 200 metrów. Szymek pobiegł ze mną, pomógł biegać z taśmą lekkoatletyczną, gdy mierzyliśmy odcinek. Pierwszy bieg był treningowo wolny, na dogrzanie (29,72), drugi miał być tym właściwym… i takim się stał. Pobiłem 25 sekund – nowy PB to 24,52. Docelowo chcę na tej górce ukulać coś w okolicach 23,60. Docelowo 😀
No i trzeci rekord padł dzisiaj, przedpołudniową porą. Ta sama ścieżka. Prawie ta sama pogoda. Tylko dystans inny – ale też wymierzony taśmą lekkoatletyczną z dodaniem około 40 cm, tak na zapas. Dłuższa rozgrzewka. W domu, gdy nastawiałem się na tę próbę, głowa błądziła myślami w okolicach 54… Pęd w dół, choć od trzysetnego metra trochę wolniejszy ten pęd był a naaaaaaaawet duuuuuuużo wolniejszy, bo czułem jak mnie zalewa kwas… ale jednak grawitacyjne ciągnięcie w dół zrobiło robotę. Garmin (a nie Freelap tym razem) pokazał 53,50. Choć… no właśnie – wydawało mi się, że za szybko włączyłem garminowy start – Monika, która była przy starcie potwierdziła. Więc… było trochę szybciej 😛
Szymek, co widać na zdjęciu poniżej też zrobił dwie próby na 200 metrów. Trochę wolniej… ale zrobił.
A na koniec, już po biegu, musiałem jakoś zapamiętać miejsce startu i – to pewnie też przypadek – moją uwagę zwrócił trójkąt z drzew, który nazwałem Moimi Trzema Jegrami…
Pomimo tego, że zrobione z górki, wszystkie trzy rekordy trafiają do tabeli progresu, bo… zasłużyły… to znaczy zrobiłem je sam osobiście 🙂
Oczywiście wiem, że to nie to samo, co bieżnia. Ale tak jak mówią trenerzy wzorujący się na Hollerowskim FTC – taki bieg ma pokazać mięśniom, do czego mają się przyzwyczaić. A że z górki? Tym lepiej – nie sztuką jest biec z górki, sztuką jest nauczyć organizm, żeby dał radę tak szybko ruszać kończynami. A to wcale nie jest takie łatwe, jak się może wydawać 😛
Więc… naładowawszy baterie, programuję już głowę na 52 sekundy, a potem – kto wie? 50?? Czemu nie, ale… z górki. Stadion przyjdzie później, jak mięśnie odrobią lekcję i nauczą się produkować moc pozwalającą osiągnąć takie prędkości na płaskim tartanie <ROTFL>
I jeszcze na koniec, jedna od dawna wyczekiwana gadżeciarska bzdura 🙂 którą kiedyś traktowałem na poważnie, bo mnie na swój sposób napędzała w treningu. Calculator vDot Jacka Danielsa pokazał w końcu seksowny czerwony kolor. Ta-dam! vDot = 78. I co z tego, że z górki… ważne, że czerwony!!