Jelonek kibicem

      1 komentarz do Jelonek kibicem

Końcówka czerwca okazała się mocno pracowita. I w sensie biegania, i w sensie pracy. Biegowo to zaledwie kilka wyjść, ale bardzo wartościowych. Szybkie 500 i 600 metrów Marcina na Hrabiego, dłuuuuugie i ponad siły bieganie w sobotę w ramach Run Otwock, w czasie którego nastąpił przełom w głowie i w udzie. Biegnąc grupą Hrabiego w stronę Medyka, po tym jak zobaczyłem nasze ślady po wcześniejszym bieganiu z Marcinem, runąłem na 100 metrów na najbardziej piaszczystym odcinku naszej trasy – efekt: 12,2” na sto. Przestałem się obawiać, że mięsień ponownie strzeli.

Potem jeszcze wpadł bieg z Moniką po Mszarach, holowanie Szymka na kilometr z nowym PB równym 4’22”. Mięśnie się dogrzały, okrzepły i zacząłem czuć moc. W nogach oczywiście. Najlepsze nadchodziło.

W poniedziałek, 26 czerwca, z Marcinem na Hrabiego zrobiliśmy nasze stare combo – 3*300m plus 100m na dobitkę. Nie czekaliśmy na siebie, było grzanie na ile nas stać. U mnie PB na 300m – 40,4” i stówka na koniec, na zmęczeniu na 12,2”. Marcin skończył też z PB – 47,7” i co najciekawsze trzy razy pobiegł szybciej od swojego poprzedniego rekordu.

27 czerwca był dla naszej rodzinki dniem wyjazdu do Gdańska – każde z nas miało plany na środę – ja do pracy, bo musiałem się pokazać w firmie; Szymek z paczką do escape room-u; Monika na plażę. Udało się wszystko. Jednak powrót nastąpił późno, albo raczej wcześnie rano.

Do chałupy dotarliśmy coś koło trzeciej z hakiem, trzeciej nad ranem. Co ciekawe, po pracy – mimo zmęczenia, jak cholera – poprowadziłem Marcina dwa razy na milę i kilometr. Nie było szału, ale Marcin utrzymał się w swoim nowym zakresie (mila poniżej 6 minut i kilometr w 3’30”). Ja po tym bieganiu – pomimo narastającego zmęczenia – czułem znowu wracającą moc w mięśniach.

No i na zakończenie czerwca, na Hrabiego zrobiłem to, co trzeba było w końcu zrobić. Zakwasić się na maksa, zdychać, charczeć, pluć, walczyć z górką koło krzyża, która próbowała mnie pokonać i zatrzymać,  i w końcu dobiec kilometr poniżej 3 minut. Z nowym kibicem, który nie bał się tylko obserwował. Jelonek. Nie, nie ten z Huntera. Taki zwykły z lasu. Mam teorię, że nie bał się, bo pewnie podobnie śmierdzieliśmy – on tak po leśnemu i jelonkowemu naturalnie, ja tak nienaturalnie w czasie walki z kilometrem. 2’57,7”. Wymęczone. Z taaaaakim kacem i zakwaszeniem na górce, że aż się we łbie kręciło…

A poza tym zaczyna się lato. A czemu? Bo retrospektywa pokazała, gdy ostatnio przeglądałem swoje różne takie biegowe harce i wpisy, że lipiec-sierpień co rok obfitują w biegowe zaskoczenia 😛

Tym sposobem wracam do podstawowego treningu opracowanego jeszcze w Gdyni. Choć z lekką zmianą – ale o tym następnym razem. I ponownego oswajania się z kwasem 2-hydroksypropanowym…

Aha i jeszcze PS. Wszyscy się lenią coś, bo pierwszy raz od dawna wskoczyłem do pierwszej trójki w wyzwaniach garminowych naszej grupy. Z kilometrazem. To doprawdy nienormalne 🙂 Doprawdy.

Archiwa

1 thought on “Jelonek kibicem

  1. Pingback: Fatum?! – blog Z GÓRKI / Jacek Kłodowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *