Kamieni Qpa*

      Brak komentarzy do Kamieni Qpa*

*to oczywiste nawiązanie do książki „Kupa szczęścia” i szczęśliwego powiedzenia jednego z naszych rodzimych poetów-polityków, jednak trochę w innym ujęciu niż w książce spod linka. Nawiązanie celowe, bo… dla niebiegających to temat tabu; dla biegających po asfalcie – nie wiem (bo nie biegam tak długich, by pogoniło), ale dla biegających po lasach oczywisty. Z lektury powyżej być może dowiecie się, że bakteryjna flora jelitowa zmienia się co 3 dni. A co się dzieje, jak się zmienia? Zostawiam to wyobraźni czytających…

W każdym razie – wszystkie najlepsze treningi mają tendencję do powtarzania się równo z wymianą flory bakteryjnej w jelitach. U mnie powyższa obserwacja ma zgodność stu procent. Przypadek? Zdecydowanie na pewno. Ale to tylko wolna myśl, która wpadła mi do głowy w połowie sierpnia, po biegu na pół kilometra. Pół kilometra, które wpadło w minutę i piętnaście sekund. Po takiej wymianie jelitowej.
Ten czas to już ostatni przystanek przed sześćsetką, choć także jest powtórzeniem wcześniejszej pięćsetki w tym czasie.

Długa przerwa wpisowa związana była z trudnym końcem sierpnia, zmianą pracy, adaptacją do nowej-starej pracy (powrót to pracy zmianowej) oraz innymi duperelami, które na jakiś czas mnie pochłonęły (fotka owych dupereli poniżej, a które zapożyczyłem od Szymka):

Biegowo sierpień i wrzesień przebiegał pod znakiem biegania z Marcinem i pod jego tempa. Wielkich wydarzeń dla „mojego” treningu było niewiele – wspomniane pół kilometra, jeden bieg wokół osiedla na 5 km z czasem raczej na podtrzymanie (19:53), niż progres oraz dzisiejszy szybki kilometr na 2:58 (pierwszy od czerwca). I tu się zatrzymam na chwilę, bo to był dość znaczący bieg. Po pierwsze minęło 14 miesięcy od czasu, jak przestawiłem się na trochę inne żarcie, które poskutkowało tym, że na biegach od 400 metrów do mili nie odczuwałem już zakwaszenia, jak to miało miejsce np. w rekordowym biegu na kilometr na Sopockiej.

Przeprowadzka oczywiście wybiła mnie z tego rytmu – jakiś super-głupot w jedzeniu unikałem bardziej niż pozostali domownicy, ale jednak ściany cukrowe wróciły w czasie biegów. I tu wracam do dzisiejszego kilometra. Bo – po pierwsze biegnąc pod wiatr, pod górkę koło krzyża na Hrabiego, nie zakwasiło mnie. Wcale i ani na chwilę. Po drugie, aby w takim tempie pokonać kilometr – pomimo wzniesienia na trasie – trzeba mieć rezerwę. Choćby niewielką – powiedzmy, że z 5 sekund. Nie czułem zmęczenia, nie czułem zakwaszenia, choć bieg był trudny psychicznie, bo oczywiście nastawiłem się na taki czas, ale jak zwykle panicznie się bałem, czy się uda. A więc z powrotem mógłbym biegać na płaskim w okolicach 2’53″(odwołując się do wspomnianej wyżej wymaganej rezerwy). I także znowu w zgodzie z teorią z tytułu 😛

I jeszcze jedno – zmiana pracy podsunęła mi kolejny pomysł, kiedyś już eksploatowany – że jak już przestawię organizm do nowych godzin pracy, chciałbym wrócić do dwóch treningów dziennie. Niezbyt ciężkich – rano coś siłowego (FTC, czyli hopki), wieczorami szybkościowe (od 400m do 5 km wokół osiedla). Już kiedyś sobie obiecałem, że wrócę do FTC, ale okazało się to niewykonalne – sortowanie w Garminie zawstydziło mnie – ostatni taki trening zrobiłem w kwietniu… i wróciłem dopiero teraz, we wrześniu…

Z innych ciekawszych rzeczy muszę wspomnieć o tym, że MarcinP wrócił do kontuzji Achillesa po kolejnej próbie bicia 3 minut na kilometr w Łodzi, MarcinO po naszych treningach jest coraz bliżej biegania kilometra na 3:15, Aśka za tydzień pobiegnie swój pierwszy maraton…

I po wiekach nieobecności na porannym bieganiu w sobotę spotkaliśmy Andrzeja… nadal prowadzącego stronę Otwock_Biega 🙂 Widzieliśmy się chwilę, ale za to słyszeliśmy się z ogromnym natężeniem decybeli…

A za fotki – jak zwykle – podziękowania dla MarcinaO.

Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *