Zafiksowany jakiś i zestresowany, zmusiłem „chałpę” do wstania na nogi o godzinę za wcześnie… Pomyliłem godziny i wydawało mi się, że bieg jest o 11:00 (jak Karczewski). Oczywiście był o 12:00, co przyszło mi do głowy, gdy zaparkowaliśmy na Solcu…
Spokojnym krokiem poczłapaliśmy na Torwar. A tam były już tabuny ludzi. I wszyscy ponakręcani jakoś i robiący dziwne rozgrzewki, czasem nawet bardzo dziwne.
I było sporo toi-toiek 🙂
Jak najdłużej zostałem poubierany w dresy, żeby się nie wychłodzić – bo trochę wiał mocny, chłodny wiatr. A rozgrzewki nie miałem zamiaru robić. Na pół godziny przed startem polazłem do strefy startu. A tu niespodzianka, bo strefy startowały o różnych czasach. Strefa na 45 -50 minut miała startować za nami 10 minut. Powiem Wam, że te mniej niż 45 minut, to już jest komfort… na takiej masówce, ma się rozumieć.
Miałem być w drugiej strefie, do 45 minut, ale znalazłem osobę z plakietką „organizator” i pytam się, jaki czas trzeba było deklarować, żeby złapać się do strefy pierwszej. Nie odpowiedział, ale mówi tak: „jak biegasz szybciej, to idź do pierwszej strefy”. No i tak zrobiłem.
W efekcie startowałem chyba z 4 linii. Start był cholernie szybki. Tak szybki, że po 200 metrach, zorientowawszy się, że pod wiatr idziemy ciut za szybko, hamowałem do 3:30 na kilometr…
To był jeden z niewielu biegów, w których przypadkowych ciapoków na starcie nie było zbyt wielu. Tempo 3:10 na pierwszych 200 metrach chyba wytłukło tych niewielu, którzy w tę strefę zbłądzili. Aż wstyd się przyznać, ale sam mogłem być takim ciapokiem dla 5-10 osób 😛
Potem ktoś na trasie krzyknął „wewnętrzna wolna” i już wiedziałem, jak się na trasie zachowywać. Tych szybszych, a razem było ich około 20 do końca biegu, puszczałem po najkrótszej trasie, czyli wewnętrznej.
Koszmar z ulicy Spacerowej
Drugi i trzeci kilometr zleciał szybko. Zbliżaliśmy się grupą do Spacerowej, czyli podbiegu koło ambasady ruskiej w stronę Puławskiej. To był mój potwór i koszmar do pokonania. Miałem bidonik z wodą nieświęconą, czyli energetykiem i bez wahania użyłem go. Potwora pokonałem w 3:58, co prawdopodobnie spowodowało późniejszy kryzys. Piątka zamknęła się nowym PB – 19:05 według Garmina (19:21 wg datasport.pl).
I wtedy przyszedł kryzys – mój kochany szósty-siódmy kilometr: 4:05 i 4:13. I to po dość płaskim terenie. To była zapłata za szybkie pięć. Zaczęli mnie mijać pierwsi biegnący. Parę osób. Ktoś do kogoś krzyknął: „dobrze jest, dawaj”. Ja też odruchowo sprawdziłem zegarek i wiedziałem już, że jak ruszę to zrobię choćby nie wiem co mniej niż 40 minut na dychę.
No i zacząłem biec za tymi, którzy mnie przegonili parę chwil wcześniej. Ósmy kilometr wpadł już w 3:43 na kilometr. Po zdjęciach ludzi z którymi biegłem wnioskuję (po numerach na mecie), że byłem gdzieś koło 85-90 miejsca.
Wtedy minęła mnie grupka, w której prowadzący rzucił: „8,5… zapierdalamy!!!”. Próbowałem się trzymać, ale już słabłem… 3:50 na kilometr po dziewiątym. No i w końcu zaczęło być z górki… i mimo, że nie byłem w stanie „zapierdalać”, dziesiąty kilometr wszedł w 3:39 na kilometr. I tu według Garmina skończyłem 10 kilometrów z wynikiem 38:37. Według organizatorów miałem jeszcze prawie 250 metrów. Było szybko, ale to co robili finiszujący, to nie była moja bajka… utrzymałem swoje tempo do końca i wg Garmina ukulałem 39:26. To atestowana trasa, więc obowiązuje czas organizatorów – 39:23 na 10 kilometrów. I tak zostanie do tabeli rekordów.
Podsumowując: mam swoje mniej niż 40 minut na dziesięć kilometrów. Trening, którego trzymałem się z uporem maniaka od stycznia tego roku pozwolił mi zrzucić 4 minuty – z 43:30 na 39:23.
A 20 lat już ni mom 🙂
Koniec sezonu 2017…
To oznacza dwie rzeczy – urlop od biegania na miesiąc oraz… nowe Danielsowe tempa pod nowy trening w sezonie 2018…
I podziękowania za cierpliwość dla tych, którzy przyzwyczaili się do domowej sraczki przedstartowej i „reisefieber”… 🙂
I co tu dodać? Hmmm… Czeka Burbon, więc pewnie dziś coś „ze” radości i ze szczęścia zaszumi we łbie. A potem usiądę i będę myślał nad treningiem i jak, cytując nieznanego mi biegacza z Biegnij Warszawo – „zapierdalać” szybciej niż teraz. Później jeszcze przyjdzie refleksja, taaaka heeep głębsza, z obydwoma Danielsami, że trzeba będzie zmienić cele biegowe na 2018 🙂
Edit już jakiś czas po biegu:
w klasyfikacji open 106 miejsce na 7438 biegnących (strata 8:41 do najlepszego); 26 miejsce w mojej kategorii wiekowej i jeszcze jedna ciekawa cyfra z Biegnij Warszawo – 6 ze swojego rocznika (strata 3:47 do najlepszego). Fajne cyfry! Podobają mi się.
Jacek super wynik ale też super opis aż ciarki prźe chodzą dalej tak biegaj dalej tak pisz