Rewelacyjny lipiec
Lipiec, choć na początku nic tego nie zapowiadało zakończyłem z ładnym kilometrażem – prawie 340. Drugi najlepszy kilometrażowo miesiąc tego roku. Do tego pięć i sześć kilometrów poniżej 4 minut na kilometr. Jedna dobra próba biegu ciągłego na 4 kilometry w tempie (jak w zegarku) 3:55 na kilometr na stadionie. No i fantastyczna próba poprawienia czasu na 1 kilometr, również na stadionie – i nowe PB 3:11.
Pięć i sześć kilometrów ze średnią poniżej 4 minut na kilometr, to efekt nowych treningów (biegi, który Hubert nazwał na stadionie progresywnymi), które w zamyśle miały przeciągnąć podstawowy Danielsowy trening o 5-6 tygodni.
Słowem rewelacja.
Żarło dobrze, choć w upały nie udawało się jakoś kulać tak szybko, jak chciałem. Taki również był poniedziałek 31 lipca. Miało być po nowemu – szybka dycha, w trakcie której miałem zrobić 7 w czasie ≤4. Nic z tego – przy około 28 stopniach w cieniu po pięciu kilometrach wyszło 21:18. Co oznaczało nieudaną próbę.
Kontuzja #1
Dotruchtałem już do końca (44:13 na dychę), polazłem do auta (Jako, że trasa jest daleko od domu – podjeżdżam do niej samochodem). I na koniec biegów kładę ręcznik na siedzenie i… myk na siedzenie, tak, aby ręcznik nie spadł. Tym razem też nie spadł. Ale myk nie wyszedł. I coś zabolało. Zignorowałem ból i pojechałem do domu.
Następnego dnia nie mogłem już chodzić – tylko kuśtykać, w tempie niezdrowego staruszka. Zwaliłem ból na bolący kręgosłup. Następnego dnia kręgosłup nie bolał, ale dupa – a i owszem. Voltaren plus Internet oceniły fachowo, że to mięsień średni pośladkowy. I dupa zbita. I do tego boli przy najmniejszym kroku.
W piątek było ciut lepiej. Wylazłem z domu i przetruchtałem 400 metrów. Wrócić już nie umiałem. Pośladek jak bolał, tak bolał. O sobotnim Otwock Biega mogłem zapomnieć. Dziś, w niedzielę ból się nasilił.
Voltaren nie pomógł. Na 14 sierpnia wizyta u lekarza…
I dwa tydnie se dychne od biegania 😛