Lekko ponad tydzień temu buńczucznie zapowiadałem, że wybieram się na AWF, na ostatnie w tym roku zawody na hali. Myliłem się… bo tam nie dotarłem. Zawody miały się odbyć w sobotę po południu. Tymczasem rano byłem na kolejnym zleconym badaniu do moich przewlekle chorych zatok przynosowych (od końca czerwca). Wracając po tym badaniu czułem, że robię się słaby, coraz słabszy… zielony, siny… i inaczej kolorowy. Koło południa wiedziałem już, że nie mam po co jechać na AWF. A wszystko przez pewną bakterię urzędującą zwykle chwilowo i nie stałe w jelitach 🙂
Nie wyszedł start, ale wyszły wyniki ze spirometrii – bo na takim badaniu byłem tamtego dnia. Pojemność płuc jest trochę większa niż u typowego chłopa…
Lactobacillus velocitatis
I tak dzięki nowym koloniom bakterii w jelitach, nie dość, że nie pobiegałem na AWF-ie, to jeszcze zafundowałem sobie pięciodniową przerwę. Która w moim subiektywnym odczuciu była baaaardzo długa. Powrót do treningów nastąpił w czwartek, na treningu zaplanowanym z Dominiką na OKS-ie. Treneiro wiedząc, że jestem jeszcze nie całkiem-całkiem zafundowała mi połączenie siły i wytrzymałości. I tak zrobiłem pięć powtórzeń 600 metrów, bieganych wg schematu: w miarę spokojne 400 metrów, żeby się nie zakwasić i rura na ostatnich 200 metrach. Wyszło to całkiem fajnie i przyjemnie oprócz środkowego biegu, który był najsłabszy i odpowiadał mojemu samopoczuciu.
Trening mentalny?
Jednak tematem dnia były – jak zwykle zresztą – nasze rozmowy w trakcie przerw między biegami. Rozmawiając o tempach biegu doszliśmy do tematu 5 kilometrów. I tu pojawiło się, coś o czym nawet nigdy nie pomyślałem, nastawiając się na bardziej stopniowy progres. A Dominika strzeliła, że po co nastawiam się na 17:30 na piątkę, skoro biegając to co biegam powinienem celować w okolice 16+? No właśnie: czemu nie? Podsumowując te budujące pitu-pitu można rzec, że trener musi też pamiętać o treningu mentalnym. I pamięta.
A dla pamięci, czytając nowy wpis nagora przypomniały mi się słowa Dominiki, żeby nie marnować energii na jakieś długie, wolne, do niczego nie prowadzące wybiegania. Ma być krótko-szybko, ewentualnie wolno ale z siłą (podbiegi, pompki, przebieżki). Czytając nagora odniosłem wrażenie, że już to słyszałem 🙂 To takie trochę Horwillowskie podejście, które aplikuje mi również Dominika 🙄
A jutro, w niedzielę, pierwsze zajęcia z połączenia bieżnia-siłownia.
To coś ZUPEŁNIE nowego w moim życiu treningu 😛