Dla niezdrowych i w miarę niemłodych facetów i facetek napiszę tylko, że nie będzie o seksie. Będzie o czymś (chyba) szybszym niż seks…
Kiedyś, dawno-dawno temu (pewnie z rok – półtora roku temu) zacząłem przekopywać się przez forum SFD. Wiadomo – zaczynałem trochę szybciej się kulać – a to oznaczało poszukiwania. Suplementów, porad i takich tam pierdół. Trafiłem kiedyś na rewelacyjną wymianę zdań na temat tego, czy normalny człowiek może pobiec 1 kilometr w mniej niż 3 minuty. Odpowiedzi było sporo, mnie rozwaliła jedna. No cóż pogodziłem się z tym, że może mi się nie udać bo pisali głównie gimnazjaliści i licealiści…
A poza tym, cytując kolejnego odpowiadającego, to „do 30 roku życia można góry przenosić:)”…
Czas, Panie, pobiegać
Bieg Siedleckiego Jacka pod koniec sierpnia załatwił mi tegoroczny cel numero uno. Został cel drugi, w moim odczuciu znacznie trudniejszy. I zaczęły się próby. Próby na żużlowo-pyłowym stadionie OKS-u i na tartanie w Mińsku Mazowieckim. Najpierw wyszedł od niechcenia dobry bieg na kilometr w 3:12. Kilka dni później zrobiłem 600 metrów na OKS-ie w 1:48 – a więc dokładnie taki czas, jaki powinienem utrzymać na 3:00 (po 18 sekund na setkę). Pełen optymizmu myślałem, że dociągnięcie tych 400 metrów to formalność.
Kolejny bieg postawił mnie na ziemi. Z Jarkiem, jako zającem, miałem zrobić kilometr, łeb wytrzymał 800 metrów. Znowu kilka dni później w Mińsku na tartanie poleciałem rewelacyjnie 600 metrów (1:41), po czym zaprotestował ponownie łeb, jak zobaczyłem czas… i padłem.
Zrobiłem wtedy jeszcze 300 metrów w 44 sekund. Niby wszystko działało, jak należy, oprócz łba, który prawdopodobnie był zbyt przerażony tym, że mogę to zrobić… Kilka dni później znowu podjąłem próbę – po 800 metrach padłem – 2:26… bo za wolno.
W zasadzie pogodziłem się z myślą, że proces przekonywania łepetyny, żeby wytrzymała 1000 metrów może zająć mi więcej czasu.
Możliwe dla każdego zdrowego i młodego (w miarę) faceta
W sobotę, 22 września, poleźliśmy pobiegać trasą, którą jutro, w niedzielę, będzie przebiegać otwocki charytatywny bieg Pileckiego. Jako, że rano było chłodno to zabrałem bidony i stoper, coby po tej 7,5 kilometrowej rozgrzewce pójść na stadion na kolejną próbę. Pomysłem podzieliłem się z Marcinem O., który podłapał i chciał ze mną iść na stadion OKS-u. W końcu wylądowaliśmy tam we trzech – dołączył do nas jeszcze Artur B. Po rozgrzewce i uzgodnieniu z Marcinem, że pociągnie mnie jako zając na ostatnich 200 metrach – poleciałem. Pierwsze 400 metrów wlazło w 1:07; od pięćsetnego do sześćsetnego myślałem już, że wiek mnie zblokuje i tych gór, co powyżej cytowane, już nie przeniosę. Ale beton odpuścił uda i dokulałem się do osiemsetnego. Od tego momentu starałem się dogonić Marcina. Nie bardzo wychodziło, ale pomogło wrócić do prędkości początkowej. Na linii kończącej 1000 metrów stoper pokazał 2:59. Garmin jak zwykle skądś wymierzył i wytrzasnął swoje 2:56.
Więc… po trzydziestce, a nawet już po czterdziestce też jeszcze można Dzięki za zającowanie (Marcin) i filmowanie tej mordęgi (Artur). Drugi i ostatni tegoroczny cel – odfajkowany
100
I na koniec – SER Grafoman osiągnął sto wpisów. Patologicznie przymuszany przez małe zwycięstwa nad sobą do przelania tychże na kartki MSWorda, doszedłem do setki mniej lub czasem jeszcze mniej ciekawych wpisów… I jeszcze nie zamierzam przestawać.
A na drugi koniec, jako że i o Danielsie też musi być, to z boku nowe vDot
Linki:
Jaret Campisi: track warm up i track cool down.
Ulala 😉 To teraz trza łamać 2:50 😉 Gratulacje!
Oj trza, trza i nawet to mi łazi po łbie… i już nawet przypuszczam, jak to będzie bolało 🙂