Nie będzie o anatomii. Tylko krótki wpis o tym, co się stało i nawiązanie do mojej teorii dlaczego tak się stało (pewnie teorii chorej i bardzo niepoprawnej).
Zaczęło się oczywiście od poszukiwań tras pod milę, gdzie w końcu padło na Hrabiego od strony Pogorzeli, wzdłuż bagna, w dół do Medyka. Trasa okazała się dobra, choć nie jest zupełnie z górki – ma kilka lekkich podbiegów, które potrafią niesamowicie spowolnić… i zakwasić. W każdym razie sukces i radość ze znalezienia trasy pod kilometr/milę/2-3 kilometry zaowocowały pomysłem na szukanie spadku na krótkie odcinki.
Padło na okolice Łysej Góry. Dobry spad, miękki. Ale wąski i poprzecinany ogromną ilością korzeni. I tak, w czasie pierwszych testowych setek na tym odcinku, nietrafione uderzenie w podłoże – a dokładnie na nierówny korzeń – skończyło się potwornym bólem uda, z tyłu. Czułem, jak strzeliły włókna. Stało się to 25 kwietnia. Powrót do domu odbywał się marszobiegiem…choć bardziej marszo-marszem.
Trzy dni spędziłem w bandażach z altacetem i naproxenem. 29 kwietnia, na Run Otwock już byłem w stanie przebiec trasę. 2 maja na Hrabiego zrobiłem kilometr w 3:24 i cieszyłem się, że mięsień wrócił do stuprocentowej sprawności. Nie, nie wrócił. Choć na odcinkach kilometra i dłuższych, w miarę przyzwoitych tempach, nie protestował (3:10-3:25).
No i wtedy oczywiście, żeby przeplatać trening dłuższych szybszymi, polazłem na OKS z Marcinem i Arkiem (11 maja). Dwa tygodnie od złapania kontuzji. Za wcześnie. W czasie pierwszego biegu na 150 metrów kolejne włókna strzeliły. Mięsień bolał, trochę napuchł. I znowu altacet i naproxen.
Postanowiłem, że na miesiąc lub dwa koniec z krótkimi. Zostaną tylko biegi dłuższe, bez kuszenia losu mięśni sprintami. Aby doszedł do siebie. Tytułowy musculus biceps femoris.
A poniżej jedno z miejsc rehabilitacji:
Jak nic rośnie nowa sosna Bożenna 🙂 . Szybkiego powrotu do sprawności!
Pingback: Babologia stosowana – blog Z GÓRKI / Jacek Kłodowski
Pingback: Linia Maginota – blog Z GÓRKI / Jacek Kłodowski