Nauka spadania

      Brak komentarzy do Nauka spadania

Czytuję regularnie posty facebookowego Biegam bo mnie ludzkość wqrwia, więc użyję ichniejszej terminologii. Plan treningowy ruszył, zaczął się układać w całość – weszły pierwsze szybkie biegi, weszły długie w dobrych tempach. Słowem pięknie. I właśnie tu pora na terminologię wQurwów – mój zajebizm własny biegowy osiągnął apogeum. Nic tylko siedzieć, pić piwo i napawać się swoją wielkością biegową.

Plany, plany

Będąc w tym radosnym nastroju zacząłem zastanawiać się nad planami na nadchodzący rok. I w momencie, gdy te plany zaczęły się krystalizować, coś mnie tknęło i zajrzałem do ściągawki, czyli enduhuba. Jak wspominałem w zamierzchłej przeszłości, swój trening odnoszę do dwójki biegaczy z Otwocka, których staram się gonić treningowo i wynikowo.

Tak więc plan na rok mam już we łbie uknuty, sprawdzam więc pierwszego – Michała. Grand Prix Warszawy (10km) – 37:16, Bieg Niepodległości w Warszawie – 38:22. Dwa tegoroczne szybkie biegi, ale oceniam, że jeszcze mi Michał nie odjechał za bardzo. Poziom zajebizmu własnego jeszcze się trzyma.

No to sprawdzam Daniela. Wcześniej na enduhubie widziałem, że na 800 metrów zrobił 2:16. Ja – 2:20. Nie odstawałem więc za bardzo. Potem (ponoć rewelacyjny do bicia rekordów) bieg Nurowskiego na 5 km – 17:59. W Siedlcach wyszło mi na 5 kilometrów 18:17, więc uznałem, że jest dobrze. Zaglądam dziś na enduhuba… i jak nie dostanę w pysk…

Nauka spadania

Najbardziej pasowałby tu angielski tytuł Pink Floyd – Learning to fly, przerobiony na Learning to fall… Cios w pysk przyszedł niespodziewanie, bo enduhub pokazał, że Daniel zrobił 36:10 na 10 kilosów w warszawskim Biegu Niepodległości. No odjechał mi, jak cholera. Zajezbizm własny spadł więc do poziomu klepiskowej bieżni na otwockim stadionie…

I cały misternie utkany plan szlag trafił. Zacisnąłem zęby. Polazłem na stadion. Zrobiłem trening. Zajechałem się, jak koń w kieracie. DWIE i PÓŁ MINUTY różnicy na dychę. Nawet, jak go nie dogonię, to będę próbować. Najśmieszniejsze jest to, że znalazłem motywację na sezon 2019… I mam całą zimę do przerobienia…

Puma Burst

Nauka spadania - Puma Burst

A na koniec trochę o sprzęcie. Pierwsza moja para Burstów pojawiła się koło lutego 2017. Szukałem wtedy jakiś „dobrych butów” z oceną powyżej 80 na RunRepeat. Nie pamiętam, jaką miały wtedy ocenę, ale szczęka mi opadała, jak zobaczyłem ostatnio, że mają 93… Co potwierdza również moje odczucia. Nawet przetarte na zapiętkach, nawet z ubitą pianką po 2 tysiącach kilometrów, nawet podarte z przodu… są wygodne, jak żadne inne. I oczywiście prawie już niedostępne. Udało mi się zakupić jakąś jedną biedną, ostatnią parę w rozmiarze 43. Czemu najlepsze buty najszybciej wycofują???
Schowam, ukryję, zamknę i będę wyciągał tylko na zawody. A wyścigowe Ignite’y wypadły z łask i lecą w teren

To już moje czwarte Bursty. I z dostawą za całe 117 złotych. Ktoś na jakiś „mundrych” stronach twierdził, że buty do biegania to jakiś drogi kosmos. Więc pytam: no w jaki sposób?


 

Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *