Niehumanitarny leśny tenis

      Brak komentarzy do Niehumanitarny leśny tenis

Dzień jak nie-co-dzień… Słońce, gorąc, pył unoszący się nad drogą, upierdliwe komary i muchy końskie… Jedna taka atakowała mnie już w czasie odmierzania taśmą odcinka i w czasie rozgrzewki. No i zaczęliśmy grać w tenisa – ona latała wokół mnie, a ja starałem się ją trzepnąć. I to było bardzo niehumanitarne – dostała z forhendu. Czy ucierpiała? Nie wiem, bo po płaskiej trajektorii po uderzeniu w pewnej chwili podniosła lot i gdzieś fiurgnęła.

Już starczy głupot, bo tu ma być o bieganiu…

Jak wspomniałem we wcześniejszym wpisie, miałem sporą przerwę w bieganiu ogólnie, nie tylko w bieganiu szybkim. I trochę obawiałem się odkrycia, że mięśnie coś zgubiły przez ten czas. Niepotrzebnie.

Chyba każda/-y z nas ma taki trening, taki dystans, którego boi się panicznie. Ale nie może bez niego żyć i funkcjonować. Dla mnie takim treningiem i dystansem jest pełna czterysetka. Którą ostatni raz biegłem na AWF-ie we wrześniu 2020… Dziś po pracy zaplanowałem sobie – cokolwiek by się działo – 4 x 400 metrów w Starej Wsi. Najpierw odmierzyłem taśmą odcinek, potem rozgrzewka, która standardowo mnie nudziła, choć i tak jest krótka. Nie brałem Freelapa, bo trochę obawiałem się zostawić odbiorniki poza zasięgiem wzroku. Więc dodatkowe utrudnienie – bieg mierzony był stoperem (w tej roli lap Garmina).

Trening zaplanowałem sobie tak, żeby powoli wdrażać się w prędkość czterystu metrów (po wspomnianej dłuuugiej przerwie) – pierwszy bieg miał wyjść na 1:10, drugi 1:08, a dwa ostatnie miały pokazać, czy wytrzymam i utrzymam czasy poniżej 1:10.

I niespodzianka – jak zwykle rzeczywistość kontra plany wychodzi ciekawie… Pierwszy odcinek był lekki, dogrzewający. Lekki krok, zero zmęczenia, bez potknięć na dziurach w szutrowej drodze, bez zalania kwasem mlekowym na trzysetnym metrze, który dodatkowo wypada pod lekkie wzniesienie… Po prostu bajka i odczucie, że bieg jest za wolny. Wynik na „mecie” po rzucie okiem na Garmina – 1:04.3. Zamurowało mnie. Tego co się we łbie porobiło, nie da się opisać. Efektem tego bałaganu był szantaż wobec siebie samego. Zwariowany, gdy pomyśleć o nim po fakcie, ale w momencie podejmowania decyzji – byłem pewien, że dam radę…

Zagroziłem sam sobie – w myśl teorii treningowej Hollera, żeby za bardzo się nie przemęczać, a trening ma być zabawą – że JAK zrobię mniej jak minutę (sic!) w drugim podejściu to mam wolne 🙂

Myśląc już po treningu o tym na trzeźwo, nie powinno to być możliwe. Tylko kilka takich biegów weszło mi poniżej minuty na tartanie i zaledwie jeden czy dwa na asfalcie – gdzie tylko otarłem się o minutę. Dziś w Starej łepetyna jednak podpowiadała, że skoro robiłem na tej ścieżce 25.xx sekund na 200m, to przecież nie ma opcji, żeby się nie dało…

No i udało się. Dwa potknięcia na trasie na jakiś dziurach w szutrówce. Zwolnienie na tym lekkim wzniesieniu. Niemrawy start… mocno zakwaszone ręce. Czas mierzony Garminem po wymacaniu przycisku lapa… 58.4”. Wolniej o sześć dziesiątych sekundy od najszybszego oficjalnego biegu na tartanie… Przerwa nie zaszkodziła mięśniom i ich pamięci o prędkości, jaką potrafią już rozwinąć 🙂

PS. —– czyli niewielkie uzupełnienie dzień później —-

Marcin nakręcony rozmowami, jeszcze wczoraj zaproponował bieganie kolejnego dnia – a jakże 4*400 metrów 🙂 Chciał zmierzyć się z czterysetką. I tak, znaleźliśmy się na asfaltowej ścieżce rowerowej we trzech – Marcin, Arek i ja. Biegi wyszły nadspodziewanie dobrze, co widać na screenie z Freelapa… (moje w czerwonych obwódkach). W końcu nie zrobiliśmy 4*400… Marcin i Arek pobiegli 3 razy, ja – 2, bo uznałem, że to wystarczy w takim tempie. W końcu – mięśnie trza szanować 😆
I w ten sposób spełniłem sobie swoją własną cichą obietnicę z grudnia 2019zejdziesz 400 metrów na asfalcie poniżej 60 sekund, zaczniesz biegać 800 metrów. Czy przełaczę się na 800 metrów? Nie wiem.. Ale zszedłem poniżej minuty na czterysta na asfalcie :mrgreen:

Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *