Koniec sierpnia i początek września upłynęły jakoś tak sennie i spokojnie. Sierpień zakończyłem najmniejszym kilometrażem w tym roku – lekko ponad 170 kilometrów; jak wspomniałem we wpisie po Biegu Siedleckiego Jacka, szybkie biegi zdominowały sierpień i nie było sensu mieszać ich z jakimiś długimi wybieganiami. Początek września to ciągłe tłuczenie szybkościówek – a to ulubionych (i moich, i Marcina jak się okazało) 4×400 metrów, a to eksperymentów na wielokrotności 100 metrów w czasie mającym pozwolić mi zejść na wyczekiwane i upragnione w tym sezonie 2:59 na kilometr.
Stadionowe zabawy
Od początku września zrobiłem więc i sesję podbiegową, wspomniane 4x400m, bardzo udany bieg na 600 metrów w 1:48 (tempo 3:00 min/km) oraz testowy bieg na kilometr. I tu się zatrzymam, bo ten testowy bieg na kilometr mocno mnie zaskoczył (…a nie powinien!).
W czasie, gdy dziecior miał zajęcia na OKS-ie w dziecięcej grupie lekkoatletycznej, mnie dopadł leń i nie wiedziałem za bardzo co zrobić, żeby wyrobić się w godzinę. Z lenistwa i nudów zrobiłem rozgrzewkę… i wpadłem na genialny pomysł, żeby spróbować pobiec coś szybciej, w okolicach 3:30 na kilometr. Ruszyłem ostrzej niż powinienem (a to przez to, że nie czuję jeszcze tempa na 3:30) i po 200 metrach stoper pokazał, że idę w ładnym tempie na 3:15. Trybiki we łbie poprzeskakiwały i wypluły podpowiedź, żeby trzymać. No i utrzymałem. Płuca trochę paliły ogniem, ale nie był to jakiś super ciężki bieg. Nawet mięśnie za bardzo się nie ugotowały. Jak zwykle omdlały ręce. Wyszło 3:12 min/km. Komentarz? Jasne – rok temu – na stadionie OKS-u w bólach i męczarniach, sapiąc, dysząc i jęcząc jak przeciążona lokomotywa zrobiłem 3:11. Teraz biegło mi się znacznie spokojniej i niechcący zrobiłem 3:12… więc zakładam, że powoli zbliżam się do zakończenia sezonu
A na koniec tygodnia weszło jeszcze miłe 20×200 metrów na lekkim podbiegu… szybko i męcząco…
Oddech jesieni na plecach
Ten testowy bieg na kilometr, lekkie lenistwo, które ogarnęło mnie po biegu w Siedlcach nastroiły mnie refleksyjnie. Usiadłem, poczytałem ponownie moje ulubione teksty Horwilla. Zrobiłem z tego sałatkę horwillowską ze szczyptą danielsa i powstał plan treningowy na sezon 2018/2019 (zwany w tagach HD). A to już oznacza, że czuję oddech jesieni na plecach. I nastawiam się już na kolejny sezon. I prawdę mówiąc wyczekuję już jego początku… choć to znowu będzie morderczy trening…
Przy okazji, posłuchawszy Jurka D. poczłapałem z ciekawości na zajęcia jogi. Nie po to, żeby medytować, ale po to, by zobaczyć, czy pomoże ona mi się porozciągać. Bo z tym mam największy problem. Po pierwszym tygodniu wiem jedno – boli mnie tyle mięśni i ścięgien, że zastanawiam się, czy zawsze ich tyle miałem O ile w treningu biegowym jakoś udaje mi się konsekwentnie mniej-więcej trzymać planu, o tyle w ćwiczeniach siłowych i rozciąganiu – nie umiałem się zebrać i trenować regularnie. I stąd ciągle mdlejące ręce na dużych szybkościach. Być może z jogą się uda. Najbardziej jednak liczę na to, że ten sposób rozciągania uchroni mnie przed kontuzjami… bo w nadchodzącym sezonie treningowym przeciążeń będzie więcej niż w poprzednich planach treningowych…
Powrót do przeszłości
A najlepszy kawałek zostawiłem na koniec… Otóż 6 lat temu, w październiku 2012 pobiegłem swój pierwszy bieg w Biegnij Warszawo z rewelacyjnym czasem 52:42 minut na 10 kilometrów. Miesiąc później wziąłem udział w II Biegu Otwockim na dystansie 9,6km 9,4km (jak skorygował Marcin i ma nawet zapis tego biegu!). Zrobiłem 50:35 minut na tym dystansie. Najzabawniejsze jest to, że wtedy kulaty (cięższy o jakieś 20 kg) i łapiący zadyszkę po kilkudziesięciu metrach przybiegłem daleko za ludźmi, których poznałem w roku 2016 i później, po dołączeniu do grupy Otwock Biega – wyprzedził mnie Tomek Celiński, Endrju Wiśniewski (prawdopodobnie założyciel Otwock Biega ), Marcin Ostrowski, Marcin Plejznerowski.
I pewnie wyprzedziło mnie jeszcze wielu innych, których spotkałem biegając od tamtego czasu, a do dziś nie znam z nazwisk
Świetne wyniki, pewnie miną lata zanim uda mi się do nich zbliżyć, póki co skupiam się jednak na biegach długodystansowych. Chętnie poczytałbym co sądzisz o odzieży sportowej, sam zdecydowałem się wybrać markę Cunę, ale na starcie widziałem, że byłem jednym z nielicznych, którzy zdecydowali się wybrać mało znaną firmę. Co o tym myślisz?
Prawdę mówiąc nie znałem tej marki, dziś pogooglałem cóz to jest takiego. A odpowiadając na Twoje pytanie – nie używam markowej odzieży. Sam biegam najczęściej w najtańszych koszulkach/bluzach z Lidla, spodenki/dresy mam z Decathlonu i… z zawodów. Butów też raczej niszowych używam – sprawdzone, od 3-4 lat będące na rynku Pumy, które mogę kupić max, do 150 zł za parę… Mój najdroższy zakup to kolce Salomona na zimę… Podsumowując – raz na sezon-dwa mogę wydać kasę na coś związanego z bieganiem, ale strój biegowy ma być jak najtańszy. Bluza, spodnie, dres za więcej niż 100 zł podnoszą mi puls do 190… 🙂