Dziś będzie krótko, potreningowo.
Jako, że dziś czwartek, więc planowo mieliśmy mieć coś szybszego na stadionie. We wtorek zaczepił nas Tomek i zaproponował nam, że nam pokaże 7 i pół kilometrową trasę nadchodzącego biegu charytatywnego (im. Pileckiego). Uznaliśmy z Arkiem, że przyjdziemy i potraktujemy to jako rozbieganie przed właściwym bieganiem.
Przyszlim, poczekalim, niepobieglim.
Tomek dał znać, że nie dotrze. Potruchtaliśmy trochę, dołączył Jarek Ch. Zrobiliśmy rozgrzewkę, a że Jarek miał mało czasu, to zaczął robić 400 metrówki. Dokończyłem rozgrzewkę, i nadal nie mieliśmy z Arkiem pomysłu, co robić.
Mam zająca!!
Jarek rzucił, że może mi pozającować. Więc odpowiedź była jedna – próba na kilometr, a Arek miał cisnąć za mną ile wytrzyma. Umówiliśmy się z Jarkiem, że zrobię sam 600 metrów i wtedy dołączę do niego na ostatnie 400 metrów.
Bez zbędnego ściemniania i rozwlekania ruszyłem ze stoperem. Idzie jesień, to czuć – już się ściemniało. Trochę przed biegiem się bałem tego szybkiego kilometra, bo sporo ludzi biegało na stadionie i nie wszyscy mogli chcieć zbiegać z pierwszego toru. I nie zbiegali. Ale cóż – taka godzina. Czterysta metrów śmignęło i podświetlony stoper pokazał 1:07. Było szybko. Zaczęło mi betonować uda. Dobiegałem do sześciuset metrów i widząc Jarka krzyknąłem, że tylko na 800… Ruszył i dopasował się do mnie. Na łuku trochę tempo mi siadło, ale na prostej starałem się go gonić…
Po ośmiuset metrach zatrzymałem się a Jarek chciał biec dalej. Nie zrozumiał, co krzyczałem Po biegu stwierdził, że pierwszy raz mnie widzi tak dyszącego. I w czasie wolnego biegu na koniec rzucił, że pierwszy raz widział, jak robię rozgrzewkę. No cóż, przed wolnymi nie robię A że dziś było szybko, to i rozgrzewka była.
OKSowa Route 99
Reasumując: na kartoflisku (jak stadion OKS-u nazywa Artur B. i kilku innych ludzi z Tuptusiów), z zającem, zrobiłem 2’20” na 800 metrów. Wpadł więc nowy Personal Best (PB) i Season’s Best (SB), ale to wciąż nie kilometr… Choć miałem zabetonowane nogi, to byłem OCZYWIŚCIE wściekły na siebie, że nie próbowałem dobiec tej ostatniej dwusetki bo w końcu miałem jeszcze CAŁE 40 sekund…
A dlaczego taki tytuł? Bo stadion stał się ostatnio moją główną trasą biegową – już nie las, a powiedzmy, że to otwockie cuś, które nazywam „bieżnią”. A 99? Bo to mój 99 wpis w dzienniku biegowym, nad którym właśnie tracisz czas I Jakby nie patrzeć, to zawsze odwrócone 666, przepraszam 66 ze słynnej Route 66…
A setny wpis popełnię – choćby nie wiem co się działo w międzyczasie – dopiero po zrobieniu tegorocznego celu na 1 kilometr…!