Zacznę optymistycznie/pesymistycznie* – do Półmaratonu Wiązowskiego zostało 30 dni [*niepotrzebne skreślić].
A teraz reszta.
Zima. Czyli to, co najtrudniejsze. W lesie był już śnieg, były roztopy. Teraz jest lodowisko. W śnieżnej scenerii z Marcinem O. zrobiliśmy w niedzielę coś pod 20 kilometrów. Męczące to było, ale i przyjemne. I w miarę szybkie.
Najważniejszy treningowy bieg udało mi się zrobić w czwartek, tydzień temu. Nastawialiśmy się naszą gepardową sekcją na coś szybszego. Najpierw wolne 5 kilometrów do Starej Wsi, potem gaz do dechy z powrotem. Marcin i Jarek biegli swoim tempem; ja miałem biec z Arkiem. Po pierwszym kilometrze na 3’52” Arek został i nie miał ochoty mnie gonić. To docisnąłem. W Pogorzeli pojawił się rowerzysta jadący w stronę Śródborowa i powiedziałem sobie, że go dojdę choćbym miał się z***ć. Doszedłem. Mina pana na rowerze podczas wymijania tegoż była bezcenna. Gonił mnie przez prawie 2,5 kilometra. Nie dogonił. Piątka weszła w dobrym czasie, trochę poniżej 19 minut – gdzie ostatnie dwa kilometry wlazły po równe 3’40”. Coś się zaczyna ruszać.
Osiem i pół tip-topa
A to ciekawa historia jest… Czerwona Droga była mocno zasypana: żadnych ludziowych śladów. Tylko zwierzęce na świeżym śniegu. Kulałem się na dwudziestkę i wracając stwierdziłem, że pobawię się w trapera, jak w dawno temu czytanych indiańskich powieściach dla młodzieży. Zacząłem badać swoje własne odbite ślady – czy mocno uderzone podłoże piętą, jak odbite jest śródstopie. I coś mnie tknęło, żeby zmierzyć odległość od pierwszego śladu do trzeciego, czyli pełen krok (z lądowaniem lewej i prawej stopy). Wyszło osiem i pół tip-topa. Dużo, ale to liczenie i tak jest bez sensu – bo nie wiem, jak liczyć tę pieruńską długość kroku 🙂 Niech to robi Garmin. Wydaje się, że lepiej to robi…
WT
A owe WT to coś nowego. To odkrycie z tych, co mówią do ciebie media, że jeśli – trenujesz i chcesz wiedzieć więcej – czytaj. No to czytam. Szukałem odpowiedzi na niejasno postawione pytanie i dr Google podpowiedział. Z początku nie wiedziałem o co chodzi. Po czym w połowie tekstu już miałem we łbie linki do treningu Horwilla. Wytrzymałość tempowa. Jakie ładne polskie określenie na bieg w czasie docelowym. Poczytałem, pomyślałem i dziś zrobiłem typowo Horwillowskie 10 x 400 metrów, ale z założeniem z tego artykułu, czyli w moim tempie docelowym na bieżący rok na piątkę. Nie było jakoś specjalnie ciężko. Ale było trudno. Wszystko przez lód na mojej sprinterskiej przecince.
Na szczęście nie wyryłem, choć raz mnie zarzuciło. Za to w dobiegu do miejsca treningu poleciałem orłem w przód, lądując na szczęście na wszystkich czterech łapach.
Podsumowując – styczeń powoli się zbliża ku końcowi. Pojawiły się pierwsze szybsze biegi (wspomniana piątka), dobrze rokują czterysetki. Inne tempówki na razie trudno robić ze względu na lód lub zmarzniętą na beton nawierzchnię stadionu. I został wspomniany miesiąc do Wiązownej… 🙂