No i wykrakałem. Trzeba się było przemycać do lasu. I w zasadzie to jeszcze trzeba. Aż do jutra. No i partyzantka uprawiana była nagminnie. Choć mieszkanie w takim miejscu, gdzie las jest wszędzie ma swoje plusy. Bo nie wszystki las to las Część lasu to otulina, która nie należy do lasów państwowych. A ostatnie dwa tygodnie to było takie partyzanckie rozpoznawanie terenu.
Bieganie teraz bardziej wygląda na roztrenowanie niż na jakiś porządny trening. No ale co zrobić, jak nie ma możliwości ani chęci? Zakaz wychodzenia do lasu zaowocował grą w piłkę w osiedlowym lesie, bieganie 200 metrówek na drogach między domami w pobliżu, czterysetkami po piaszczystych drogach naszej otuliny Parku Krajobrazowego, doszkoleniem się, które działki leśne są państwowe, a które nie… 😛
Treningowo działo się niewiele – ostatnimi dniami starałem się wrócić do rygoru treningowego – wprowadziłem interwałowe 400 metrów. Próbowałem pobiegać dwu-kilometrowe odcinki po 4:00 na kilometr. Co wcale nie było łatwe na piaszczystych drogach i całkiem ładnych wzniesieniach. Było za to więcej ćwiczeń, które chyba coś dają. Pobolewa już tylko lewe kolano, ale jednym z odkryć jest to, że jak najpierw poćwiczę, a potem idę biegać – to ból jest prawie nieodczuwalny.
Partyzantka, czyli łapać złodzieja
I na koniec zakazu wstępu do lasu, dzisiaj zrobiliśmy z Moniką dziewięć kilometrów, a wracając do domu – obowiązkowo w kominach na gębach (no bo nakaz zakrywania się) – zrobiłem szybsze 100 metrów. Rozpędzony minąłem jakąś spacerującą parę na ścieżce, bez masek, na wyjściowo… Monika która biegła za mną słyszała tylko, że facet myślał, że coś ukradłem i chciał mnie gonić 🙂 Szkoda, że nie gonił 😛 bo tempo nie było jakieś bardzo szybkie (coś koło 3’00” na kilometr) ale byłem ciekawy, ile by wytrzymał tego pościgu…
Pingback: Dekada – blog Z GÓRKI / Jacek Kłodowski