Na początku odnowionej znajomości z bieganiem, po pierwszych biegach, gdzie udało się przebiec zakładany odcinek 5 km, zafascynowany byłem aplikacją Endomondo. A to wszystko przez pierwszą osobę, którą wprowadzę do wpisów. To gadżeciarz – musi mieć wszystko, co nowe i „fajne”, a nie zawsze potrzebne (nazwę go A). I A namówił mnie na Endomondo właśnie. Nie jest to w żadnym wypadku reklama ani antyreklama tej aplikacji – dla mnie miała więcej wad, niż zalet. Wady przeważyły i przestałem z niej korzystać.
Pierwsze dwa lata biegania wspomagane jednak były przez ten program. Pomógł wytyczyć trasy, no może nie tyle wytyczyć, co pomóc zmierzyć. Idąc pobiegać wiedziałem, ile mniej więcej przebiegnę. Łatwiej było się nastawić psychicznie. Owe dwa pierwsze lata to też była rywalizacja z samym sobą i chęć (i to trzeba podkreślić) pochwalenia się przed znajomymi (również przed A, no bo w końcu razem biegaliśmy), jak mi idzie i że …WOW… robię postępy.
…bo przetoczę się po 10 kilometrach w tempie żółwia. Jeszcze moment o aplikacji. Przeważyło o jej odinstalowaniu niewielkie przekłamanie w wynikach. Biegamy sobie, biegamy, aż tu nagle A się chwali, że zrobił 2 minuty z baaaaaardzo drobnymi na kilometr. Wiem jak biega, ile może… no i zostałem. Najlepsze było to, że tak się zafiksował na programie, że długo nie dał sobie wytłumaczyć, że takie wyniki, jak ten jego osiągają zawodnicy na halach w czasie Mistrzostw, w kolcach, z profesjonalnym pomiarem… A nie w lesie. A skąd taki wynik? Telefon zgubił sygnał GPS…
No dobra. Tyle o E. Teraz o odchudzaniu. Jak wspomniałem wcześniej, priorytetem mojego biegania stało się zrzucenie paru kilogramów i obniżenie poziomu cholesterolu. Założyłem, że chcę spaść z 85 do 74 kilo (przy wzroście 176). Pikuś, nie? Nie do końca.
Pisałem wcześniej, że biegając musiałem nauczyć się podstawowych cech – wytrwałości i konsekwencji. To jak w modelarstwie, układaniu puzzli, układaniu kafelek… Osiągnięcie tego założenia w pierwszym roku (2012) nie udało się. Lubię notować sobie biegi w excelu i stąd wiem, że liczonych biegów miałem tylko 43… od kwietnia do końca roku. „Konsekwentnie” biegałem średnio co 5 dni… Waga leciała w dół, jednak nie tak szybko jak myślałem.
Na początku było obiecująco – organizm doznał szoku. Później tempo spadło, ale wtedy zacząłem biegać na dłuższe dystanse – 7-9 kilometrów. Waga lekko wahała się w obie strony. Pod koniec roku, gdy byłem „rozbiegany” i zacząłem też startować w różnych warszawskich spędowiskach, waga jeszcze spadła. Później nadeszła zima i leń się włączył; waga choć skakała nie poleciała powyżej 77.
Wszystko ładnie-pięknie, ale nadszedł rok 2013 ze sporymi zawirowaniami w życiu. O bieganiu nie było mowy na rok czasu. Wróciłem do biegania w 2014, nomen-omen znowu od kwietnia. Biegać zaczynałem z wagą wyjściową z 2012 (okolice 76 kilo), którą udało się utrzymać.
O ile w pierwszym roku odchudzania dystanse biegowe wahały się od 5 km na początku do pojedynczych tras na 13 km pod koniec roku, o tyle drugie podejście w 2014 roku to głównie biegi powyżej 10 km – głównie 13 km.
Podsumowując – po trzech latach (!!) udało mi się osiągnąć cel 74 kilogramów. Szczęśliwym będąc na koniec 2014 roku obiecywałem sobie, że tak, tak, tak – będę biegać i jeszcze poprawię wyniki krwi (w międzyczasie cholesterol też spadł znacznie, poprawił się udział dobrego). Obiecałem sobie wtedy 72 kilogramy na koniec 2015 roku. Prawie się udało… prawie.
Z obietnic nie wyszło wiele – to był ciężki rok w pracy, nie starczało czasu na bieganie. Rozkręciłem się pod koniec roku – większość przebieganych dni przypadła na listopad i grudzień.
Poważniejsze zmiany przyniósł kolejny rok. Obecny.