Do dzienniczka, jako wydarzenie roku a nawet i 5-lecia biegowego życia Moniki. To nie moja impreza, ja robiłem po drugiej stronie – chodząc od punktu do punktu, z plecakiem zapakowanym bambetlami i w ogóle…
No tak miało być w teorii. W praktyce czekając przy wodopoju na 10 kilometrze, zostałem zatrudniony już nie tylko jako tragarz, ale jeszcze jako osoba towarzysząca. Na resztę biegu. W najgorszych butach, jakie mogłem mieć na asfalt (Asics DS-24), najgorszych gaciach do biegania oraz z plecakiem – i to wcale nie biegowym, a takim bardziej szkolnym – wyładowanym owymi bambetlami (kawa w termosie, woda, koc, bluzy, etc.
Efekt? Pół półmaratonu zaliczyłem 😛
Monika cały – w 2:18:06.
Medal nie mój, chociaż dziewczyny z obsługi na mecie chciały mi taki wlepić, ale się obroniłem 🙂