To cytat. Z mojej rozmowy z Marcinem, bo zaprzyjaźnionych autorów trza linkować 🙂 Nasza rozmowa dotyczyła – ta-da-am – niespodzianka: biegania. A całość brzmiała tak:
„a ja wczoraj po obiedzie obżarty, z dużym bidonem w łapie poleciałem 1km na Sopockiej w 3:04 🙂 trzeci raz pod rząd. Coś czuję, że niedługo będę mieć jak z czterysta – wszystko poniżej 3 minut”
„Trzeci raz pod rząd” odnosił się do radosnego biegania kilometrówek, gdzie trzy kolejne weszły poniżej 3 minut i 10 sekund. I to, co padło w tej konwersacji, a co było najważniejsze, to fakt, że porównałem obecne kilometrówki biegane w zakresie 3:03 -3:09 do tych kiedyś, gdy równo biegałem 3:17-3:20. Bo to prawda. Czas poniżej 3:10 to teraz lekkie tylko zmęczenie, luz w czasie biegu, brak uczucia betonu w nogach. Najciekawszym zdarzeniem tego ostatniego okresu był bieg z 15 czerwca – poczłapałem na asfalt Pętli Reja z zamiarem zrobienia 2 lub 3 szybkich kilometrów. Wystartowałem, leciałem sobie tak lekko i błogo mniej-więcej do pięćsetnego metra, gdy zerknąłem na Garmina i zobaczyłem owe „lekkie tempo” na 2:50… Łeb się wystraszył i zablokował. Nogi nie. Ale głowa wymusiła zatrzymanie po kilometrze (3:03), po czym uznałem, że po krótkiej przerwie zrobię jeszcze jeden kilometr. Zrobiłem (3:09). Właśnie po tym czymś-biegowym odbyła się przytoczona w małym fragmencie rozmowa z Marcinem.
W czwartek po pracy spakowaliśmy się i ruszyliśmy do Otwocka. Zabrałem buty i sprzęt – planowałem pobiegać (również z Marcinem). Jednak wszystko ułożyło się inaczej – pogrzeb w rodzinie, całodniowe koszenie kosą i podkaszarką w pełnym słońcu, ADHD po przyjęciu zbyt dużej ilości witaminy D3 ze słońca… spowodowały, że nie chciało mi się biegać. Trochę potuptaliśmy po lesie w Otwocku, ale to się nie liczy. Po powrocie do Gdyni było zupełnie nie po mojemu – trochę ciast, pączków i niedobrych piw… I jak tu biegać?
Z bólem, ale dało się…
…bieganie wróciło dziś, w środku tygodnia 🙂 Choć to nie środek tygodnia, a dopiero trzeci jego dzień… I niechcący spełniłem swoje „czucie” z przytoczonej wyżej rozmowy. Na Sopockiej, treningowo, na szutrze – mniej niż trzy minuty po raz pierwszy (2:52.7). A gdyby się uprzeć, to jest to nawet rekord na kilometr, po oficjalnym biegu z Sulejówka, AD 2020. I niech już tak zostanie – w sensie powtarzalności. Bo takie czasy oznaczają duży zapas i luz dla każdego kilometra przy piątce 🙂 A… i jeszcze waga drgnęła i spadła do 67,5, co oznacza, że dłuższe biegi już zrzucają wagę na docelową pod 5 kilometrów (czyli w okolice 66).
A może to wszystko przez nowe buty? No sam już nie wiem 😛
No i jest nowy tag, dedykowany tylko pod ten nowy trening: 1/5.
Addendum lub Post Scriptum
Z ciekawości zajrzałem na mój kompas biegowy, moją latarnię w ciemności biegania rozjaśniającą mroki leśne i stadionowe w latach wstecz, czyli stronę Jacka Danielsa. Wpisałem grzecznie (również jak lata temu) mój ostatni czas na kilometr i od super-statystyka biegowego otrzymałem informację zwrotną: tak, mam zapas pod piątkę. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, jeden kilometr piątki nie zrobi, ale tabele Danielsa dają wskazówkę na co mogę liczyć.
Czy jest to zaskoczeniem? Otóż nie 🙂 Już jakiś czas temu, przed treningiem krótkich-szybkich – co czasem sobie przypominam – zrobiłem 2 kilometry w podobnym tempie… Jak czasem piszę, najwyższy czas na trening wytrzymałości i wyjście ze strefy komfortu… ponownie… 😮
Piękne buciki, jeśli biega się w nich tak dobrze, jak wyglądają, to już zazdroszczę. Z resztą po wykręcanych czasach widać, że tak 🙂 .Puma chyba wróciła po latach designerskiego błądzenia do klasyki, może i ja kiedyś do nich wrócę?
Pingback: Czytanie procentuje. – meblościanka
Pingback: Babologia stosowana – blog Z GÓRKI / Jacek Kłodowski