Czy ten tytuł jest nawiązaniem do czegokolwiek? Oczywiście, że nie! Nie jest nawiązaniem do czegokolwiek; a w zasadzie to nawet nie jest nawiązaniem do meblościanki. Jest tylko tym, że pozazdrościłem Marcinowi częstotliwości wpisów i musiałem zacząć go gonić.
Teraz oczywiście bzdury już plotę, bo powód jest inny. Nawiązanie do Marcina strony jest jednak nieprzypadkowe. Meblościanka kojarzyła mi się od początku jej istnienia z meblowaniem czegoś na nowo, albo przemeblowaniem… czegoś chaotycznego i nieuporządkowanego.
Będzie krótko zatem, bo to tylko zarys tego, co w końcu się pomeblowało 🙂
Od samego przeniesienia się tu, do Gdyni, miałem problemy z poukładaniem sensownie treningu. Powodów było kilka (m.in.: temperatury, suchość powietrza, zmiana systemu pracy, inne głupoty zabierające czas jak The Settlers 2….).
Jednak najważniejszym powodem był brak akceptacji nowego miejsca. Dziwnie brzmi, nieprawdaż?! Zmęczyłem się szukaniem stadionów, szukaniem tras, szukaniem miejsc, których obraz tkwił w głowie, a którego nie mogłem przełożyć na teren i… nie byłem w stanie znaleźć. Choć były wyniki, to jednak to nie było to…
Tak mi się wydaje, że wczorajsze bieganie pętlą Reja coś uwolniło. Wróciło poczucie, znane z Otwocka, że to jest to. To jak z podłogą z paneli lub drewna na kliki (pióra) – męczysz się, męczysz, dobijasz młotkiem i tylko uszkadzasz strukturę. Weźmiesz panel inaczej, przyłożysz… i kliknie. Zaskoczy. Panele dopasują się do siebie i ułożą.
To poczułem dzisiaj – idąc na trening wiedziałem, że będzie to Hollerowska siła biegowa. Wiedziałem też, że poczłapię na Sopocką (czyli właściwie na Drogę Wielkokacką). Po co? Nie wiedziałem tego. Dowiedziałem się po FTC – które było lepsze niż rozgrzewka przed siłą. Piaszczysta droga z korzeniami, lekki spad… i czas na 40 metrów jak na tartanie. Nie było odwrotu. Musiała być Sopocka. Po drodze jeszcze zwalone drzewo, którego kiedyś wracając z Moniką z Sopockiej nie byłem w stanie przeskoczyć. A tym razem weszły wszystkie wysokości…
Na Spopockiej zaznaczyłem butami linie początku i końca na swoim mierzonym odcinku i zrobiłem próbne 150 metrów. Wolne, bardzo wolne (22,98), bo wiedziałem, że wszystkie siły włożę w powtórzenie drugie i zarazem ostatnie. Powoli wróciłem pod górkę, na linię startu i skupiłem się na widocznym 150 metrów dalej bidonie stojącym na brzegu drogi. Widzenie tunelowe jest czymś genialnym – wszystko przestało istnieć. I rozumiem dlaczego Holler i ekipa od FTC stosuje biegi z górki – czasem prędkość jest tak zaskakująca, że wzrok traci ostrość, kostki skopane są przez własne plączące się nogi, potykasz się ledwo to rejestrując. Coś pięknego 🙂
A na dokładkę nowy PB na 150 metrów. Nic zaskakującego, bo w końcu czas na 200m z zeszłego roku sugerował to już jakiś czas temu, ale potwierdzenia nie było…! A co najważniejsze, wejrzenie w GC pokazało, jak bardzo tu – w Gdyni – zaniedbałem hollerowskie treningi siły biegowej…
To też jest element do przemeblowania, tym bardziej, że od dziś wiem, że FTC i coś szybkiego na deser uzupełniają się równie rewelacyjnie co śledź zagryziony sernikiem 😮