Powrót do przeszłości

      Brak komentarzy do Powrót do przeszłości

Trzy tygodnie. Tygodnie intensywne. I to nie treningowo.

Dziabnął mnie kleszcz. 10 lipca dostałem antybiotyk, który zakończyłem brać 25 lub 26 lipca. I wtedy też zaczęło wychodzić spustoszenie, które zrobił w organizmie. Zacząłem się faszerować probiotykami i kwasem masłowym. 6 sierpnia byliśmy na Mazurach na weselu – i dzięki zmasakrowanym jelitom mój kontakt z współbiesiadnikami był bardzo ograniczony (coby się nie zarazić czymś-czymś, czego nazwy boję się wymieniać…). Doszło do tego, że siedząc w kibelku doliczyłem się, że spędzałem w na nim (owym kibelku) więcej czasu niż śpiąc… Dobra, tylko trochę przesadzam 🙂

Legendary Instant

Jak widać nie trzeba złapać legendarnego Co-vi-da, żeby potrzebować ton papieru toaletowego. Czemu legendarnego? Bo nikt ze znajomych lub rodziny bliższej-dalszej jeszcze go nie miał. Nie oznacza to, że w niego nie wierzę – co podkreślę nie podążając za modnymi teoriami spiskowymi – wierzę, że istnieje. To tak, jak z grypą – jeszcze nigdy jej nie miałem; mam na nią jakąś odporność. Ale czy oznacza to, że mam w nią nie wierzyć? Miała ją moja rodzina, a ja nie jestem mikrobiologiem i nie mogę przebadać/przetestować/poeksperymentować, więc zakładam, że to była grypa…

Oczywiście, mając na uwadze, to co powyżej – osłabienie i konieczność trzymania się blisko domu (a dokładnie WC) – treningów nie było. Biegałem w lesie z Moniką w dni, w które czułem się na siłach biegać. Ciągłe kiblowanie spowodowało wspomniane wcześniej spore osłabienie. I utratę wagi. Sporą.

Powrót do przeszłości

No i teraz czas na clue wpisu. Z tym powrotem do przeszłości. Założyłem sobie, że wrócę do swoich wyników z czasów ogólniaka / klubu. Wizualizacje i zapewne też podświadomość pomogły cel zrealizować. Pokrętnie i dosłownie. Biegowo uznałem cel za zrealizowany po powtórzonym biegu poniżej minuty na czterysta w Piasecznie oraz po rewelacyjnym kilometrze w Sulejówku (gdzie Garmin jeszcze przed shakowaniem zanotował 2’51”). Ale w tym szaleństwie powrotów do tego JAK BYŁO w tamtym czasie, zapomniałem o jednym małym szczególe. Koło się zamknęło, gdy po antybiotyku spadłem po raz pierwszy od 26 lat (a może i 27?) do wagi z tamtego okresu – 64 kilo. Skóra i kości. A na nich kapkę mięśni… Siła podświadomości

Mętlik

I jak w każdym horrorze czas na finałową rozprawę ze złym. Egzorcyzm lub bohaterska śmierć w obronie ostatniego buta do biegania. Cała ta zawierucha z antybiotykiem i różnymi kiblami zrobiła również porządki we łbie. Planowałem spokojny powrót do treningu pod piątkę. Długie godziny spędzone na… no już sami wiecie gdzie… (a jeśli uparcie jednak nie, to fotka jest ilustracją) spowodowały, że wykluł się inny plan. Założyłem, że skoro tak dobrze wyszedł kilometr i powtarzalnie biegam 400 metrów poniżej minuty, mogę pokusić się o trening pod tysiąc, który pomoże później w przygotowaniach do 5 kilometrów. Plan jak zwykle wygląda prosto na papierze i we łbie – zacznę trenować odcinki po 16 sekund. Czyli znowu ta sama zgubna konsekwencja, która cały czas mnie napędza – 200m, 300m, 400m… a w cholerę. Przecież 400m i 500m mam już zaliczone – czas się spocić i zacząć od 600m. I ruszyć z tym, a nie gadać.

Plan się skrystalizował i wtedy… mój idol, guru biegowy i w ogóle, Krzysiek aka Faraon popełnił to. A kiedyś, kiedyś dawno temu podgrzał mnie komentarzem, że czas łamać 2’50”… Suma summarum – tak, czas się za to wziąć, bo jednocześnie 400 metrów zostanie przy tym treningu na podtrzymaniu. I jeszcze jedna pieczeń zwęgli się na tym ogniu – 800 metrów. Bo musi…

Horyzont zdarzeń

I żeby nie wpaść w czarną dziurę tych treningowych planów, pierwszy-kolejny sprawdzian na 400 metrów nastąpi 25 września 2020 podczas 3. Bielańskiego Wieczoru Lekkoatletycznego. Być może jeszcze powtórzy się sytuacja z ubiegłego roku i pobiegnę w sztafecie? Wszystko zależy od Pauliny, czy mnie wstawi w swoją układankę, czy też nie. Do tej pory twierdziła, że wstawi.

Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *