Ryms na pysk

      Brak komentarzy do Ryms na pysk

Czasem zdarza się taki dzień, że wiesz, że to ten. Jesteś zmęczony, podenerwowany, ale wiesz, że trzeba iść. I wszystko dobrze do siebie pasuje. Wszystko – i zmęczenie, i to podenerwowanie, i ta zapyziała, fatalna pogoda za oknem. I dokładnie tak to dziś odczuwałem. Wiedziałem, że muszę iść w las. Pogoda oczywiście też dopasowała się – deszcz, plus sześć stopni, a na ziemi śnieg, woda w koleinach i lód… Idealnie.

Ryms na pysk

Dla takich biegów jak ten dzisiejszy czeka się cały rok na kolejną zimę. Po czym się o tym zapomina. Do kolejnej zimy.

Ruszyłem po tym ciapkatym śniegu wolno. Tak mi się wydawało. Po kilometrze walki o utrzymanie równowagi w rozpuszczającym się śniegu i grząskim, mokrym piasku pod nim, zaskoczył mnie czas pierwszego odcinka – 4:44. Drugi kilometr wszedł tak samo i podjąłem decyzję, że to dzień na bieg siłowy – walka o utrzymanie równowagi i czas w okolicach 46-47 minut na dychę.  Łatwo było sobie to wymyśleć…

Na trzecim kilometrze bolały mnie już barki i biodra od ciągłego skręcania ciała, gdy stopy w ślizgu uciekały gdzieś w bok na oblodzonych fragmentach ścieżki. Wydawało mi się, że nawet zwolniłem. Czas pokazał, że nawet przyspieszyłem. Czwarty kilometr wyszedł wolniej, ale też już czułem bolące z przodu uda. To była prawdziwa walka o utrzymanie równowagi. Biegłem z Pogorzeli Hrabiego w stronę Anielina. To odcinek z górki i mimo, że wydawało mi się, że grzęznę – wyszedł najszybszy kilometr.

A tytułowy ryms na pysk mi się nie udał, choć około sześciu-siedmiu razy był już lot ku ziemi z pięknym telemarkiem na końcu, który ratował i dziób, i dupsko od przyziemienia 🙂

Zakwasy? DOMS?

Po piątym kilometrze zaczęły mnie boleć uda z tyłu. Bolały stopy, co chwilę uślizgujące się na mokrym i wyślizganym śniegu. Myślałem, że to koniec szybkiego biegu. Ale ten bieg to był też trening woli. Wpadł szósty, siódmy i ósmy kilometr. Bolało już wszystko – ręce, uda z przodu i tyłu, mięśnie pośladkowe, stopy, nawet ścięgna łydek od ciągłego ześlizgiwania się stóp z drogi. Po raz pierwszy od dawna czułem, że… mdleją mi uda. Mokre buty, mokre skarpety, mokre gacie, mokra bluza, mokra czapka od zacinającego deszczu. Nie mogłem paść. Dobiegłem do piknięcia oznaczającego 10 kilometrów i stanąłem parując na ścieżce dobre kilka minut. 45:54…

No i jeszcze jedna ważna informacja. Od jakiegoś czasu, każdy bieg w las ma swoją krótką przerwę w lesie. Na ćwiczenia. I dziś (w końcu) dotarłem do 30 pompek na raz. I jest to sukces. Bo nie tak dawno temu (listopad) 15 było wyzwaniem… Kto dziś nie wylazł i nie skorzystał z tej pulpy na leśnych ścieżkach nie dowie się, co to był za hardkor. Po tygodniu wariactw typu bieganie na 3:55 przy -9 stopniach, czy setkach w tempie na około 14 sekund/100m w kolcach na zamarzniętym śniegu na stadionie, dzisiejsze bieganie to była taka zimowa wisienka na torcie. Każdy rodzaj zimowej aury w ciągu jednego tygodnia…

I na koniec – WOŚP

A wieczorem na zakończenie dnia, spora część naszej grupy Otwock Biega zebrała się w PMDK w Otwocku na finał WOŚP. No i oczywiście przetruchtaliśmy razem niecałe 3 kilometry gawędząc między sobą. O wszystkim i o niczym. O bieganiu i o nie bieganiu. I o takich tam 🙂

A wiecie, że do półmaratonu w Wiązownej zostało 41 dni?


Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *