Nowy Rok rozpoczął się gładko wspólnym bieganiem z Otwock Biega.Bawiłem się zegarkiem, więc aby zobaczyć, co wybiegaliśmy musiałem posiłkować się zapisem Marcina z Endomondo. Wpadła pierwsza dyszka. Przed bieganiem pojawił się na chwilę Jurek i rzucił tylko, że zaklepał nocleg w jakimś gospodarstwie agroturystycznym na nasz wyjazd do Cisnej. A Cisna chcąc nie chcąc zdominowała moje pierwsze styczniowe treningi.
Chlapa
Pierwsze bieganie po nowemu, czyli bez mierzenia trasy z komórką lub bez biegania ze stoperem na trasach, które mam zmierzone, wypadło wybornie. Jako, że byłem świeżo po lekturze wpisów blogowych na bieganie.pl, we łbie kiełbiły się tabele Jacka Danielsa. Chciałbym, żeby to był ten odpowiedniejszy Jack Daniels… z nim rozmawia się lepiej. A tak, w jednym z tekstów znalazłem odniesienie do książki Danielsa „Bieganie metodą Danielsa” i gdzieś znalazłem darmowe 2 strony z tabelami do VDOT. Wyszło z nich jasno, że wolne wybiegania powinny wychodzić mi w zakresie 05:23 – 05:41. Po moim pierwszym bieganiu z zegarkiem, stwierdziłem, że za cholerę nie umiem już zmusić się do tak wolnego biegu. W chlapie jak cholera i padającym mokrym śniegu, najwolniejszy kilometr wyszedł na 5:12, a średnie tempo na 4:59.
Śnieg
Drugie wolne wybieganie wyszło dwa dni później, już na ubitym, zmrożonym śniegu, z dość mocnym wiatrem. Tu średnie tempo wyszło wolniej, bo na 5:03, ale tylko dlatego, że bawiłem się i robiłem szybsze odcinki w czasie biegu, po których odpoczywałem. Szybkie miały tempo między 4:31 a 4:39. Mocny to był bieg i czułem się mocno. Przy okazji biegłem drugi raz nową trasą, która znacznie różni się od leśnych. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie potężny husky, który o mały włos mnie nie zaatakował. Bo nawzajem się wystraszyliśmy gdzieś w Wólce Mlądzkiej.
Mróz
6 stycznia rano jakoś długo mi się zbierało na wyjście. Głównie przez mróz – wychodząc sprawdziłem termometr, który wskazał -12,9°C. Wychodziłem z założeniem, że zrobię około 10-12 kilometrów. Po kilometrze byłem już rozgrzany – tempo na 4:53 na skrzypiącym, głębokim na 5 centymetrów śniegu zrobiło robotę.
Co ciekawe, na całej trasie, mimo, że było zimno jak cholera spotkałem pięcioro biegających. Zwykle przy temperaturach od 0 do 5 stopni nie spotykałem nikogo, a tu taki urodzaj. Zrobił to pewnie dzień wolny…
Wolność biegania, gdzie się chce, zrobiła swoje – zapuściłem się gdzieś, gdzie wcześniej byłem tylko raz z Jurkiem. Bieg z czasem robił się trudniejszy – bieganie po nie ubitym śniegu wymęczyło, jak diabli. Przy 9 kilometrze stwierdziłem, że trzeba wracać. Zmęczenie dało znać, tak, że od szóstego tempo wahało się od 5:30 do nawet 6:06…
Czas, czasem, ale głównym celem był test ubrania i butów. Ubranie zdało egzamin, choć pod koniec zrobiło mi się chłodno. W Bieszczady muszę zabrać coś jeszcze, a na razie nie mam pomysłu co. Buty… no cóż… testowałem na głębszym śniegu moje lekkie, letnie Faas’y i nie przemokły. Jedyne co mogę im zarzucić to to, że na podbiegach musiałem mocniej walczyć, bo lekko się ślizgały. Ale i tak pewnie je wezmę. Po powrocie temperatura nadal była na poziomie -12,9. To było dobre, męczące 18 kilosów…
Wieczorem, o 23 termometr pokazywał już -17… ciekawe, ile pojawi się rano ludzisk na Otwock Biega…