Koniec maja coś obfituje w głupoty, które chcę sobie zapisać. Dziś o spadających szyszkach. Skojarzenia z polityką i politykami są zupełnie przypadkowe i nie na miejscu. Chodzi o te szyszki z drzew, a nie – drzewa od szyszki.
Od wczoraj w lesie panowały dość ciężkie warunki – bardzo mocny wiatr, sporo połamanych gałęzi i miejscami przewrócone mniejsze drzewa. A podmuchy wiatru w czasie dzisiejszego biegu były tak duże, że byłem bombardowany szyszkami. Stąd i tytuł. Przy każdym większym podmuchu wsłuchiwałem się w trzeszczenie konarów drzew i zadzierałem głowę, czy nie spada jakaś gałąź.
Maj życiówek
Bieg biegiem, ale nie o tym ma być dzisiejszy wpis. Dzisiejszy wpis to króciutkie podsumowanie maja, bo ten okazał się nad wyraz zaskakujący. Na początku maja padło 45 minut na 10 kilometrów po lesie. Potem padło 1000 kilometrów w tym roku wraz z pierwszym łamaniem rekordu na 1 kilometr w czasie leśnych interwałów. W połowie maja razem z Jurkiem (z którym biegamy w Otwock Biega) pojechałem na Maraton Podhalański, na którym padł rekord na 3 kilometry i na 1 milę. Był to pierwszy w tym roku sygnał, że jestem w stanie wycisnąć w biegu ciągłym czasy poniżej 4 minut. Oba rekordy zaowocowały korektą czasów do planu treningowego wg Danielsa (z VDOT=47 na 52).
W końcu, pod koniec maja w czasie III Mazowieckiej Piątki, na atestowanej trasie, nabuzowany adrenaliną, złamałem magiczne 20 minut na 5 kilometrów, ustanawiając rekord z czasem 19:18.
Dwa dni po tym biegu (wczoraj, 30.05.2017), w czasie interwałów na stadionie OKS-u, biegnąc jeden z 1200-tu metrowych odcinków w sporym upale, ponownie pobiłem swój poprzedni czas na kilometr, śrubując go na 3:22.
Kilometraż
A dziś, po ostatnim majowym BS-ie (biegu spokojnym wg Danielsa), notatki pokazały, że maj okazał się rekordowy także pod względem kilometrażu. Mogę chyba podsumować, że ogólne cele na 2017 zostały osiągnięte – dużo wyjść, dużo kilometrów i co pokazują wyniki, trening jest również dobry jakościowo. Łącznie maj zamyka się z sumą 390 kilometrów. Pod koniec maja wyszedłem dwa razy w ciągu dnia na trening – sesja poranna i wieczorna. To też nowy pomysł, nawiązujący do czasów mojego treningu w klubie. W pierwsze pełne pięć miesięcy tego roku to to 1300 kilometrów – co oznacza, że zrobiłem już więcej niż w całym 2016 roku (1272 km), który uważałem (sic!) za bardzo ciężki i dobry treningowo.
Dość przynudzania. Przelane na „papier” i od razu mi lepiej.