Sport dla wszystkich w Trójmieście to bajka…

      Brak komentarzy do Sport dla wszystkich w Trójmieście to bajka…

Powrót do biegania po przymusowej przerwie idzie wooooolno, jednak coś się dzieje. W piątek byłem na spotkaniu integracyjnym z pracy – były kręgle, były piwa i był łiskacz. Kaca nie było – był za to inny efekt, którego się spodziewałem – wybiło mnie z keto. Za dużo cukrów. Efektem towarzyszącym wspomnianemu efektowi było to, że w sobotę zamiast zaplanowanych sześciuset metrów wyszło 440… Zabetonowało mi mięśnie po równych 400 metrach i zaczęło się zwalnianie. Na 440 padłem, bo nie było mocy podnosić nóg. Czas 1:06,5, który dawał 2:31 na kilometr. Nieźle 🙂

Po takim bieganiu musiałem odpocząć aż dwa dni, więc kolejny trening wpadł we wtorek po pracy. I tu nawiązanie do tytułu.

Nie chwal dnia przed zachodem… ktoś kiedyś tak sobie wymyślił i do dziś to powiedzenie ma się dobrze. Pobiegałem na nowo odkrytym stadionie w Gdańsku (Strzyża), nachwaliłem się, jaki jest fajny. I dostałem w pysk.

Polazłem coś porobić – znowu wybór padł na 2 kilometry, bo wydawało mi się, że nie ma wiatru. W czasie rozgrzewki podjechał do mnie pan, który sprzątał dookoła boiska. I zaczepił mnie, czy trenuję w którejś z obecnych na bieżni grup. Ano nie…

Skoro nie, to czy mam bilet…?

I tu uświadomił mnie, że wejście na bieżnię jest płatne. Zapytałem tylko, czy mam się zbierać i wyjść? Pozwolił zostać… więc dokończyłem trening. Cóż mogę powiedzieć. Z hiper zadowolenia z bieżni, spadłem na hiper niezadowolenie. Po pierwsze opłata. Trójmiasta już nie liczę stadionowo, bo to paść – jak nie płatne, to zamknięte na kilka kłódek. Wszyscy się śmieją z „Małego Trójmiasta”… ale w nim można przynajmniej pobiegać za free na dobrych stadionach.  Dotarło do mnie również, że trening po pracy przy nadchodzącej zimie będzie porażką – w końcu trzeba sobie tę cytrynę skwasić jeszcze bardziej 😛

Przy biurowcach wiatru niet, za to na na bieżni wiało mocno w stronę Śródmieścia. To wpłynęło na cały trening, który zakończył się na trzech biegach – 1200, 800 i 400 metrów. I do tego na dobicie mięśni, bo psycha już się dobiła, zrobiłem parę setek.

Skończyłem trening cały mokry – i choć się przebrałem, trochę pizgało. Kolejny minus – jak się okazało już na stacji PKM-ki to to, że do Gdyni jeździ skład co godzinę. Wszystko, co wydawało mi się dobrym rozwiązaniem na trening po pracy, rozpadło się, jak domek z kart.

Pocieszył mnie Marcin, który w moim treningu znalazł coś, co ja przeoczyłem. W środkowej szybkiej setce Garmin zanotował mój nowy rekord prędkości – 31.8 km/h, czyli po człowiekowemu – tempo chwilowe 1:53 na kilometr (dotychczasowy wynosił 1:56 i zarejestrowany został na jednym z treningów z Dominiką w Otwocku).

I znowu musiałem po tych wydarzeniach odpocząć 😮 Trudno jest wrócić do regularnego treningu, oj trudno. Zawsze coś…

W czwartek polazłem na Trasę Zimową. Już z podejrzeniem, że jestem z powrotem w keto, skupiony, z jasno postawionym sobie celem – szybkie 800 metrów. Bieg potwierdził, że wbiło mnie z powrotem – najpierw bardzo szybko, potem spadek mocy – jak się spodziewałem krótkotrwały i już lepszy bieg od trzysetnego metra. Na osiemset – 2:17.8. Jest dobrze, węgla nie braknie. TFU…! Węgli już braknie – nieprędko będzie kolejna impreza integracyjna. Chyba.

No i najważniejsze do dzienniczka pogodowego – Garmin pokazał 13.9°, ale wydawało mi się, że było cieplej. Dzienniczkowo – 27.10.2022 – w krótkich gaciach… 🙂

Archiwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *