Wpis podsumowujący miał powstać i już. I powstaje. Trochę się obawiałem, że bardzo różnorodna pogoda i nie zawsze dobre warunki do szybkiego biegania nie pozwolą na żadne szaleństwa. I, że w związku z tym nie będzie o czym pisać. Ale wyszło inaczej.
Styczniowe otwarcie za 460
Po pierwsze – wyszedł cholernie mocny kilometraż. Coś, czego wcześniej nie byłbym nawet w stanie zrobić. Dwa lata cięższego (treningowo) biegania robią już swoje. Choć – przyznaję – bywały dni, kiedy po porannym bieganiu bezskutecznie walczyłem z poduszką. Musiałem choć na chwilę się zdrzemnąć…
Maj zeszłego roku z 390 kilometrami wydawał mi się być niedoścignionym kosmosem – teraz na tle tamtego maja jestem już daleko za tym kosmosem. I to na początku roku. 460 kilometrów. I co najważniejsze w tym podsumowaniu – nie biegam więcej – poszczególne biegi są nawet krótsze niż w poprzednich miesiącach. Objętość kilometrowa wynika z tego, że od początku roku jadę według planu, który zakłada 2 treningi w ciągu dnia przez pięć dni tygodnia. I dwa spokojne dni z jednym treningiem (BS-em – biegiem spokojnym). Ot i wsio.
Po drugie – odkrycie Franka Horwilla i lektura jego artykułów, która przyniosła korektę planu treningowego. Daniels-Horwill, który obecnie leci pełną parą przyniósł więcej gonitw na bieżni. Bieżnia przyniosła rekord na 100 metrów, a tydzień temu wpadł w czasie treningu nowy, lepszy czas na 400 metrów, o czym pisałem tu. Niewielki progres w stosunku do zeszłego roku… ale to był trening i to nie były warunki do bicia rekordu 😛
W drodze do kilometra…
Po trzecie – chciałem zamknąć styczeń czymś efektownym. I dzisiejszy, ostatni w tym mijającym miesiącu trening miał być poświęcony na 1500m według Horwilla. Czułem jednak spore zmęczenie w nogach, wszystko mi przeszkadzało… I uznałem, że ten trening podporządkuję pod jeden szybki bieg, z solidną rozgrzewką. Boisko na OKS-ie trochę tylko było mokre i ciapate, co w sumie też miało mnie spowolnić. Gwoździem programu miało być 800 metrów, na którym to dystansie chciałem pobić zeszłoroczny rekord (2’47”). Wszystko po to, aby mieć czas porównawczy na lato, kiedy to pewnie po skończeniu planu treningowego spróbuję pobić 400m, 800m i 1 kilometr. Coby nie przedłużać – 800 metrów wykręciłem w 2’32” (z międzyczasem na 400 m – 1’15”, co oznacza, że nie był to bieg w „trupa”).
Wynik mnie cieszy i smuci zarazem… co tu pisać dużo: cieszy, bo jest lepszy o całe 15 sekund. Na zmęczeniu. Jednak do bicia rekordu na 1 kilometr to ciągle mało, mało, mało… strasznie wąska ta rezerwa… (w założeniach ma być mniej niż 3’05”, ale we łbie siedzi 2’59”…). Nadzieja w tym, że to dopiero początek planu 😛