W Wielkanoc wypadły fajne, słoneczne i w miarę ciepłe dni. Choć zwykle nie oglądam telewizji, to i w niej było dobrze. A głównie za sprawą Foresta Gumpa. Obejrzałem ten film po raz trzeci. I jak zwykle zrobił na mnie duże wrażenie.
Ale o filmie za chwilę. Najpierw biegowo.
Święta – dla mnie kojarzą się głównie z dużą ilością jedzenia. A od czasu, jak zacząłem biegać w miarę regularnie, poważny dyskomfort sprawia mi napęczniały żołądek. Wcześniej więc powiedziałem sobie, że święta upłyną na dość mocnym akcencie w lesie. Tak, żeby żołądkowy dyskomfort był mniejszy.
I tu wrócę do filmu.
„Tego dnia, nie wiedzieć czemu, postanowiłem trochę pobiegać. Dobiegłem do końca drogi i postanowiłem przebiec przez miasto. A potem postanowiłem biec do granicy hrabstwa. A potem pomyślałem, skoro już tu jestem przebiegnę przez cały stan. I pobiegłem. Przebiegłem całą Alabamę. I nie wiedzieć czemu, biegłem dalej. Aż do oceanu.”
I biegał 3 lata… pięknie. Tylko komu z nas chce się tak biegać? I tu dochodzimy do sedna sprawy. Postanowienie-wytrwałość-działanie. Biegając w styczniu z wspomnianym już A, zauważyliśmy pewną prawidłowość. Po nowym roku na trasie w lesie pojawiło się sporo osób… które dość szybko znikły… W lutym było już znowu pusto. Teraz – przed, i w czasie świąt – również było sporo ludzi na trasie. Czyżby postanowienia świąteczne? Nie wiem, pewnie się okaże w ciągu najbliższego miesiąca. A może to po prostu wpływ słonecznej pogody??
Nawiązanie do filmu i postanowień jest celowe. Bo szkoda się oszukiwać i zaczynać coś z określoną datą. Najlepiej to zrobić pod wpływem chwili. Tak jak Forest. Pomyślałem, wyszedłem, przebiegłem, wróciłem. I oczekiwałem na kolejny dzień. A następnego dnia – znowu to samo. Nie pomoże nam cudowny plan biegowy, postanowienie… trzeba wyjść, poczuć zadowolenie i zmęczenie, i… chcieć więcej.
Tak było i w moje święta. Obiecałem sobie na otwarcie 20 km. Udało się. Kolega zapytał, czy pójdę na półmaraton warszawski (a to już za 4 dni – 3 kwietnia). Odpowiedź była krótka. Nie. Bo wiem, że dam radę, znam swój wynik i nie chcę ponownie biec z tysiącem ludzi. Poczekam na jakiś półmaraton w okolicy, mały, bez wpisowego, organizowany przez którąś z gmin. I biegnący w lesie lub w szczerym polu. Bo tak lubię bardziej.
Święta zakończyłem 2 dni później spokojnymi 13 kilometrami dla rozbicia zakwasów… i spęczniałego żołądka.