Ostatnie dwa tygodnie, które nastąpiły po moim debiucie w działdowskim Parkrunie, minęły szybko i mocno. No i pogoda zmieniła się z zimy na wiosnę.
Pierwszy tydzień upłynął pod znakiem interwałów – najpierw 6 powtórzeń serii 2 minuty+1 minuta+30 sekund z ładnym tempem w okolicach 3:30-3:35 (na kilometr) na lekko już przetartej ze śniegu ulicy Hrabiego. Wieczorem w środę (21.03) na ścieżce rowerowej do Starej Wsi zrobiłem 5 powtórzeń kilometrowego odcinka interwałem z przerwą 3 minut pomiędzy nimi. I tu sam sobie zrobiłem kuku – miałem robić kilometr w 3:45, a po pierwszym biegu… wyszło 3:49 i uznałem, że nie mam siły… Potem weszły już trochę szybsze powtórzenia – i uznałem, że pewnie mięśnie się dogrzały; te powtórzenia mieściły się już w zakładanym czasie. Na koniec wolnym truchtem wróciłem do miejsca startu, gdzie okazało się, że… biegałem więcej niż kilometr… Dokładnie – 1050 metrów…
Ścieżka rowerowa jest oznakowana słupkami dokładnie co 100 metrów, tylko trzeba to było zauważyć…! Już po treningu dotarło do mnie, że pierwsze powtórzenie mogło wejść w te 3:45, a kolejne były już szybsze. A wydawało mi się, że jakoś ociężały jestem 🙂
Pierwszy tysiąc AD 2018
23 marca w czasie niedzielnego wolnego i długiego biegania wpadł pierwszy w tym roku tysiąc. Nie będę tu się nad nim rozwodzić – kilometraż w tym roku, przy tym planie treningowym, który robię – jest rzeczą uboczną. A że wpada, no to wpada… 😛
Kilka dni później, we wtorek (27.03) po „rozgrzewce” z naszą grupą Otwock Biega, w tę i we w tę do Starej Wsi, wróciłem na ścieżkę rowerową zrobić część właściwą. W menu dnia było 2 x 1200 metrów + 2 x 800 metrów tempem interwałowym. Ta część udała mi się nad wyraz dobrze – 1200-ki weszły znacznie lepiej niż plan wymagał, 800-tki też wyszły całkiem-całkiem SZYBKO!
W czwartek (29.03) wpadła jeszcze szybka piątka dookoła osiedla. Opis krótki: było szybko. Opis dłuższy: przez pierwsze trzy kilometry fajny, równy bieg (w okolicach 3:53); potem kilometr zdychania w tempie 4:01 min/km, po czym udało mi się zrobić finisz – 3:45 na zamykającym ostatnim kilometrze. Celkem, jak to mówią pepiczki – 19:27, co oznacza czas o 9 sekund gorszy od rekordu z Mińska Mazowieckiego…
Toi-toiki na OKS-ie
Największy hard-core przewidziany jednak był na koniec tygodnia – i tak dzisiaj (piątunio, 30 marca) plan zakładał 20 powtórzeń po 200 metrów w tempie 42 sekund (na 200 metrów). To był najgorszy i najtrudniejszy trening od czasu 40 minutowych progówek w 2017 roku… Dwusetki robiłem na ścieżce w lesie, na piasku, pomiędzy korzeniami; co prawda w kolcach, ale jak się okazało – od około 10 powtórzenia – pod wiatr. Były mroczki przed oczami; były drewniane nogi, które mimo przebierania nimi, nie chciały za bardzo się zginać; były potknięcia; była odrzucona czapka i zrzucona bluza… Nic nie pomagało – skończyłem trening zajechany, mokry i zmęczony, jak nigdy wcześniej w tym roku. To był całkiem udany trening w cieplejszych już warunkach (wiosennych – Garmin Connect pokazał 8 stopni).
Efekt tych heroicznych zmagań – na fotce powyżej (i trochę szybszy niż zakładane 42 sekundy na powtórzenie)…
Na zakończenie dnia, gdy młody miał zajęcia na OKS-ie, zrobiłem jeszcze spokojny bieg regeneracyjny. Ale to nie ma znaczenia – szokiem były toi-toiki przy bramie OKS-u. Nie wiem, czy to wpływ sikających wśród drzew trenujących dzieciaków, czy dorosłych podlewających ogrodzenie boiska wpłynęło na klub, ale „cud się nastał był” i przy bramie OKS-u są toi-toiki! Cieszmy się ich używać póki są – bo pewnie znikną wkrótce. Bo nie sądzę, że to klub zafundował. To pewnie pozostałość po niedzielnej imprezie rowerowej…
I znów kible OKS-u będą zamknięte. I znów trzeba będzie podlewać płot na OKS-ie…