Czułem już wczoraj przemożną chęć wyjścia i zrobienia pięciu kilometrów. Nie udało się. Ta chęć zrobienia dobrego treningu nie przeszła – i dziś, zaraz po powrocie ze szkoły – bez zwlekania, bez szukania wymówek – poleciałem na Hrabiego.
Plan wyklarował się już w trakcie powrotu z Mińska Mazowieckiego. 8*400 metrów po Horwillowemu. Co tu dużo pisać – to był pierwszy od lat trudny i ukończony według założeń trening, rozwalający fizycznie. Poprzednie tak ambitne podejście okazało się nieporozumieniem i miało miejsce prawie rok temu. Dziś otwierający bieg wszedł w 1:07.24, potem było już coraz szybciej – i to pomimo zmęczenia (w siódmym powtórzeniu 1:02.60).
Mięśnie zakwaszało powoli i odczuwalnie, oddechowo było spokojnie. W trakcie powrotu z Hrabiego poczułem coś dziwnego – jeden z mięśni czworogłowego w obu udach zaczął dostawać skurczów. Stanąłem, starałem się podnieść palce do góry – skurcz był tuż-tuż – całe pasmo od kolana aż pod miednicę. Rozmasowałem i spory kawałek krajoznawczo pospacerowałem. W domu zdążyłem znaleźć nazwę winowajcy – co widać w tytule (mięsień obszerny przyśrodkowy). Po czym padłem ze zmęczenia spać.
W końcu rozbiłem strefę komfortu. Po raz kolejny. Teraz – powoli, powoli ku piątce.
1. 33.39 / 67.24 | 2. 32,94 / 64.78 | 3. 33.94 / 66.65 | 4. 33.79 / 65.60 |
5. 31.95 / 64.85 | 6. 33.20 / 66.60 | 7. 32.02 / 62.60 | 8. 33.12 / 67.16 |
PS. Krótkie sprawdzenie pokazało, że wszystko, co dobre trzeba ukryć – porady Franka Horwilla już są zdjęte z Serpentine… Ale, że w necie mało co ginie, więc i to nie zaginęło, jeśli komuś chce się poszukać.