W Gdańsku nic nie boli?!

      1 komentarz do W Gdańsku nic nie boli?!

Zanim znalazłem się w stanie lekkiego upojenia % w czasie wyprawy do wietnamskiej knajpki w Oliwie, przemknęło mi przez myśl, że nic, NIC, ale to ZUPEŁNIE NIC mnie nie boli. Tę myśl, jak się okazało, chwilę później wypowiedziałem. Zebrał to w użyty powyżej zgrabny tytuł, Remo, którego urodziny obchodziliśmy w Gdańsku. Ale żeby nie było… Ten brak bólu był tym bardziej zaskakujący, że wcześniej tego samego dnia, na bieżni AWFiS w Gdańsku zrobiłem mój pierwszy przełomowy trening.

Taki eksperyment – w tym miejscu, w przedwiośnie innego eksperymentu – to oznaka że nowe is coming 🙂

Google mining

Historia z odkryciem FTC miała swoje miejsce parę dni wcześniej, przed tym jak w czasie konwersacji z Dominiką in English, of course – opowiadaliśmy sobie o sporcie. Szukając materiału do tejże konwersacji najpierw dotarłem do Latifa Thomasa, potem od tropu do tropu dokopałem się do Tonego Hollera.

Efektem było pochłonięcie wszystkiego, co wyrzuciło bezpłatnie Google. I dojście do wniosku, że choć to dziwny trening, to podoba mi się coraz bardziej. To taka swoista ewolucja – od ciężkiego treningu Jacka Danielsa na początku mojej przygody z bieganiem, poprzez późniejszy twardy trening pod 5 kilometrów Franka Horwilla, ku poszukiwaniom czegoś pod szybkie bieganie z okiem Saurona skierowanym na Clyde’a Harta. Oczywiście z dopasowaniem tego pod mój poziom, tak aby nie paść z przetrenowania, z kolejką kontuzji w poczekalni. Co prawda przyczłapał się ITBS, ale to było do przewidzenia po wcześniejszych problemach z mięśniami pośladkowymi. Ot, wyszedł brak ćwiczeń, przy dużej objętości biegowej. I na koniec nastąpiła evolution in reverse – czyli treningowe „cofnięcie” się w rozwoju. Ironizuję, bo to cofnięcie dotyczy tylko kilometrażu 🙂 Ostatni trening, wspomniany na początku – z rozgrzewką i łażeniem zajął mi aż 2600 metrów…

Feed The Cats

A teraz coś o założeniach, czyli najtajniejsze z najtajniejszych tajności treningowych. Na początek to:

In the off-season, pure speed is the focus. No endurance. No bullshit.

Jak tu się nie cieszyć? To podejście, do którego namawiałem Dominikę – żeby prędkość trenować cały rok, a szczególnie po sezonie. Co już też robiliśmy zimą” na początku tego roku. Jednak Holler idzie dalej. Żadnych tempówek. Żadnych długich dystansów. Tylko szybkość.

Mój ulubiony cytat brzmi tak: DISTANCE IDEAS WILL KILL (…), więc:

Forget about Alan Webb, endurance, volume, mileage, pace, VO2 max, sit-and-kick, threshold runs, Joe Newton, pasta dinners, team retreats, cross training, 5Ks, triathlons, race strategy, EPO, drafting, getting boxed-in, fartlek, intervals, Jack Daniels, junk miles, LSD, negative splits, tempo runs, and Prefontaine.

Cóż dodać? Nie trzeba nic dodawać. Wracając do stwierdzenia, że to eksperyment, to muszę wspomnieć że typowy trening FTC, odbiega znacznie od tych, które przerabiałem. Don’t worm up. Don’t stretch – prawda, że ciekawie? I jeszcze lepiej: Stop „running”. Sprint instead. Never do aerobic work with sprinters, EVER.

AWFiS Gdańsk…

Zdaję sobie sprawę, że przełączenie się wyłącznie na sprint zajmie trochę czasu. Ale też nie zacznę tego robić bezkrytycznie. Jeśli mięśniowo i ścięgnowo nic się nie wydarzy – będę całym sobą za takim podejściem. No i tu moment na powrót do tytułu dzisiejszego wpisu: rozgrzewka zajęła mi około dziesięciu krótkich (10-15 metrowych) ćwiczeń, polecanych przez Hollera. Co ciekawe – nogi rozgrzały się i nawet spociły pod leginsami. Nie zwlekając polazłem na linię stu pięćdziesięciu metrów. Całość nagrywałem telefonem ustawionym na mniej więcej 130 metrze. Pierwszy bieg, drugi, trzeci… Żadnego zmęczenia w mięśniach, czasy… najszybsze od początku historii treningu z Dominiką… 19.32″, 18.73″ oraz 18.82″. Euforia. Bez bólu dwugłowych, bez bólu ścięgien. Trening zajmujący 20 minut 🙂

…i Stara Wieś

I tak, jak w tytule – w Gdańsku i po powrocie z Gdańska nic nie bolało. I nie boli. Tym bardziej, że za mną już drugi taki trening. Z Marcinem z górki w Starej Wsi. I tu również wpadło „oczekiwane” zaskoczenie. Cicha kalkulacja wyniku z Gdańska podpowiadała, że 25 na 200 metrów jest możliwe. Jest. Dwukrotnie 🙂

Jako rzecze Tony Record-Rank-Publish. Co czynię niniejszym…

Archiwa

1 thought on “W Gdańsku nic nie boli?!

  1. Pingback: Dekada – blog Z GÓRKI / Jacek Kłodowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *