Po niecodziennych zakupach, które uzupełnione jeszcze zostały o bluzę 4f z przeceny na Bieszczadzki Zimowy, jestem obkupiony biegowo na dwa a może więcej lat do przodu. Pierwszy raz od pięciu lat (czyli powrotu do biegania), aż tak zaszalałem.
Dodatkowo udało mi się też przeczytać Danielsa, a tabele VDOT mam zaznaczone zakładką, coby często do nich wracać. To też nowość, i dobrze, że trafiłem na Danielsa, z konkretnymi cyframi, które trafiają do mnie bardziej niż jakieś motywacyjne vooodooooo, które jakoś nie przebija się do mojej łepetyny.
W rytmie i podskokach podbiegach
Trzeci tydzień stycznia wyszedł mi rekordowo pod względem kilometrażu – 92 kilometry. Ciągle jeszcze poniżej stu tygodniowo, ale mam zacięcie i w końcu dojdę do tego. Pierwsze trzy dni to były Danielsowe biegi spokojne, bez szaleństw na kilometraż. Jako, że chcę oswoić stopy z kolcami to w czwartek w kolcach urządziłem sobie Danielsowe rytmy – miało być osiem, ale że coś poklikałem nie tak na zegarku, którego też się wciąż uczę – wyszło ich siedem. Według tabel miało być po 90 sekund na 400 metrów. Prawie wyszło. Prawie… bo za dużo od 2 do 4 sekund. Pocieszam się tym, że było ślisko, ciapato i zimno 😀
Więc – również do poprawienia.
W sobotę udaaaaaało mi się wstać i dotrzeć pod Sosenkę. Pobiegaliśmy z naszą grupką Otwock Biega, po czym już sami z Jurkiem pobiegliśmy na Łysą na podbiegi. Zmordowały mnie nieźle, ale byłem po nich zadowolony – od dawna planowałem je włączyć do treningu.
Na niedzielę Jurek zaproponował długie wybieganie – on wziął kolce, ja testowałem strój na Bieszczady. Co było niewypałem, bo po raz kolejny dres mnie poobcierał. Ale niedzielne wybieganie dorzuciło ponad 21 kilometrów, co wpłynęło na tygodniowy wynik.
Z ciekawości przewertowałem swojego Excela z wynikami biegów i okazało się, że to faktycznie najlepszy kilometrażowo tydzień od 2012 roku. Do tej pory był to ostatni tydzień sierpnia zeszłego roku z 87 kilometrami.
Ten tydzień będzie słabszy, ale tempo pierwszych biegów wskazuje, że będzie za to mocniejszy tempowo.
No i oczywiście muszę poodliczać do mojego debiutu w maratonie do którego zostało —10— dni 😛