Miesiąc przerwy w pisaniu, trochę przerwy w bieganiu. Za to dużo jazdy na rowerze i plażowania w polskich warunkach. W polskich to znaczy w kratkę – trochę słońca, trochę deszczu, zimny wiatr i dwa, trzy wejścia do morza. Do tego parawaning. Słowem Wakacje Nad Bałtykiem.
Długo wyczekiwany wyjazd nad morze rozpoczął się 10 lipca. Od tego czasu do początku sierpnia treningów było niewiele – 11 wyjść. Niewiele, ale organizm mógł się zregenerować. Nawet, jeśli nie miał po czym, to i tak się zregenerował.
Białogóra
Wakacyjne miejsce położone było trochę na uboczu bardziej znanych kurortów nadmorskich. Ludzi mniej, spokojniej a jednocześnie dziko. Dziko na tyle, że plaża miejska znajdowała się w takiej odległości, że bez roweru nie chciałoby mi się chodzić. Sporo ludzi, chyba nie wiedząc o tym, było bez rowerów i chodziło na piechotkę. A wioska pełna jest wypożyczalni rowerów. Niezły biznes.
Plaża miejska była dość mocno oblegana (bo biegł do niej ładny, miejski deptak), szczególnie w weekendy, gdy zjeżdżała na plażę okolica (czyli głównie Gdynia i Puck). Miejscowość ma jeszcze inne plaże, dziksze, trudniej dostępne. Ta, na którą jeździliśmy znajdowała się 4 kilometry w jedną stronę. Dzika – bo bez ratowników, W obie strony 8 – i tak dzień w dzień. Ale w nagrodę… pustka.
Okolica powinna sprzyjać miłym treningom i faktycznie kilka ich wyszło. Jednak wakacyjny leń był na tyle aktywny, że mogło być więcej, ale nie było.
Lasy w okolicy poprzecinane były dróżkami i drogami, łączącymi z innymi miejscowościami. W lasach – pusto i mrocznie, jak w horrorach. Na skrzyżowaniach dróg często znajdowały się obozy harcerskie. Słowem – niesamowity klimat. A poszycie lasu – jeden wielki jagodowy dywan. Czasem właśnie w tych jagodach mijałem przykucniętych, zbierających jagody ludzi.
Kilka razy polazłem pobiegać w tych dzikich chaszczach, nawet biorąc ze sobą komórkę. Głównie po to, żeby się nie zgubić, ale również, żeby pomierzyć trasy z Endomondo. Jednak dzikość ma jeszcze jedną zaletę – brak zasięgu. GPS nie działał pod gęstą koroną lasu a zasięgu nie było, bo i masztów komunikacyjnych nie było. Tak więc z ambitnych planów wyszło zaledwie parę długich wybiegań (czasowo godzina – półtorej), gdzie trudno nawet ocenić odległość. Co też ma swój urok – zmienne tempo biegu, podziwianie okolicy, robienie zdjęć. I nawet miało być jakieś zdjęcie ilustracyjne, ale telefon spadł, rozwalił się i po nieuważnym powrocie do ustawień fabrycznych (które miały pomóc mu powstać) wykasowałem z niego i zdjęcia, i kontakty, i wszystko, co w nim miałem…
Bieganie naturalne
Wakacje nad morzem miały jeszcze jeden ciekawy biegowo akcent.
Po lekturze kilku innych blogów i zachwytu nad bieganiem naturalnym, świadomie wybrałem się na bosaka w bieg po plaży. Krótki – koło 6 kilometrów, w dzikiej okolicy.
Chciałem spróbować jak to jest, tak sobie lekko biec po piasku. Mimo, że piasek był mokry i ubity, to wcale lekko nie było. A czy mi się podobało? I tak, i nie. Bieganie było przyjemne – na boso, po piasku, zagrzałem się w czasie biegu to i do morza wskoczyłem się zanurzyć.
Największym minusem był jednak wiatr. Mogę biegać w deszczu, w gradzie… ale wiatr mnie trochę zaskoczył. Słowem – świadomie chciałem spróbować i spróbowałem. Wrażenia? ***czterech***liter*** nie urywa.
Wakacje.
Ale już po nich i mam nadzieję na szybki powrót do treningu. i uśpienie wakacyjnego lenia.