Na początek parę „poważnych” faktów: tętno 183-189 na ostatnim kilometrze, średnie tempo 4:14min/km, miejsce 151 na 1561 ludziów, no i czas lepsiejszy o prawie 10 minut od zeszłorocznego. Na zakończenie jeszcze jeden fakt – to był mój najnudniejszy bieg od 2012 roku 🙂
Mariusz, tak zwany Psychopata Biegowy
A teraz niepoważnie. Od samego początku zakładałem, że będzie to bieg sprawdzający zimę. Od początku również wiedziałem, że choćby się z****m będę biegł z tym gościem: Mariusz Marszał, jak tylko Wiązowna zapowiedziała, że będzie pejsem na 1:30… Nie zakładałem żadnego minutowego walczenia z ubiegłorocznym wynikiem, bo półmaratonów nie biegam… oczywiście oprócz tego jedynego, w Wiązownie. Od samego początku zakładałem złamanie 1:30, i tylko dupny (po cieszyńsku czytaj – fajny) wirus mógł mi zaszkodzić. I próbował.
Wiązowna po raz drugi
Ale walczyłem do ostatnich godzin przed startem. A teraz do meritum – czyli o najnudniejszym biegu od paru lat. Biegu zorganizowanym oczywiście. Pierwszy raz biegłem z pacemakerem i było to interesujące doświadczenie… Gdy ustawialiśmy się grupą na starcie, ktoś zapytał wspomnianego wyżej Mariusza, jak będzie prowadził: równo, czy nie? Padło szybkie „równo” i niedługo później wystartowaliśmy.
Do mniej-więcej ósmego kilometra było ciekawie: ktoś tam na kogoś splunął, tamten go zbluzgał; ktoś tam z kimś pyszczył, że ten mu k****a drogę zabiegł. Generalnie – co mnie zdziwiło – kupa interesującej pyskówki z dużą ilością łaciny. Jak w nich jeszcze biegałem, to w wolniejszych strefach tak nerwowo nie było 🙂
Potem grupa zaczęła się wyszczuplać. I pyskacze też jakoś dziwnie znikli byli.
Ostatni ciekawy akcent tego biegu padł gdzieś koło 9 kilometra na zbiegu do Glinianki, gdzie ktoś obok wycharczał „wolniej, kurwa…”, gdy nasz pejs kulnął się do tempa około 4:00 min na kilometr.
Po nawrocie w Gliniance powitał nas doping ludzi stojących przy drodze. I zaczęła się nuda. Biegnąc przy środkowej linii wypatrywałem pozostałych tych onych z Otwocka, co też biegają. Piątkę przybiłem z Marcinem, i… chyba z Michałem? Nie pamiętam, bo ta nuda mnie uśpiła trochę 🙂
A czemu nuda? Bo każdy kilometr wychodził równo między 4:04 a 4:17 (z najsłabszym 4:22) – równo, równo, równo i tylko hamować musiałem, bo w powrotnej drodze coś mnie wyrywało do przodu. Dobiegliśmy na metę grupą około 10-15 osób. I wszyscy w okolicy 1:29…
Co ciekawe, nie przeszkadzały mi ani górki, ani wiatr, ani buty, ani zmęczenie. Nic. Słowem – nuda. Ale jaka cholernie przyjemna. I to wspomnienie zostanie do następnego roku!
PS. No muszę, MUSZĘ wspomnieć o „kibickach” – Ani, Joli i Basi… które słyszałem, że jak się zorientowały przy mecie, że to ja, zaczęły kibicować… I wyjaśniły, że nie spodziewały się, że ktoś z naszej grupy tak szybko dobiegnie…
Widzę, ze biegając w słuchawkach omijają mnie ciekawe rzeczy na biegowych trasach
Oj, zdecydowanie tak….