Aż takiego urodzaju się nie spodziewałem. No bo wczoraj coś skrobnąłem, a dziś muszę dziennik biegowy podkarmić ponownie. Jak wczoraj wspomniałem – wybieraliśmy się na tartanowy stadion w Mińsku trzyosobową grupą.
Choć wiele rzeczy robiło co mogło, byśmy nie pojechali. Domowy fan złapał gumę; dojazdówka była bez powietrza i nie było wiadomo, czy to dziura w oponie, czy tylko brak powietrza. Po 9:00 dopompowałem dojazdówkę i okazało się, że jednak pojedziemy. A wyjazd zaplanowany był na 9:10…
Na stadionie spędziliśmy prawie dwie godziny. To i tak było za mało czasu na to, co chciałem zrobić. Bo chciałem zakończyć całość kilkoma bardzo szybkimi 100 metrówkami. Nie zakończyłem. Ale…
…gdzieś ostatnio usłyszałem, że wszystko przed „ALE” jest gówno warte…
…ale… teraz trzeba opisać trening. 🙂
Zrobiliśmy rozgrzewkę z prawdziwego zdarzenia. Potem 10*200 metrów w narastającym tempie – od 40 sekund do 37 sekund na koniec. Przy okazji to był pierwszy tegoroczny trening w krótkich gaciach, bez żadnych dresów, kalesonów czy po czesku dupaczek (getrów). Szkoda, że nikt nie robił nam zdjęć 😮
Gwoździe programu
Na koniec zrobiliśmy gwoździe programu: MarcinP i Arek 1,5 km; ja moje długo wyczekiwane 2km. Poszło dobrze Marcinowi (5’34”), Arek trochę nam osłabł i nie był w stanie gonić Marcina. Mój gwóźdź programu zaczął się źle. Zamiast włączyć stoper, włączyłem odliczanie wsteczne na zegarku od 24:00:00 w dół… Po dwustu metrach to zauważyłem i trochę mnie to zdeprymowało. Ale stwierdziłem, że nie będę startu ponawiać. I że pobiegnę bez ciągłego gapienia się w stoper. I to chyba wyszło mi na dobre. Po pokonaniu zdeprymowania, Garmin, chodzący na drugim ręku pokazywał tempo na 3’15”. Nie przeliczałem, nie zajmowałem głowy niczym, tylko biegłem. Starając się zachowywać w miarę równe tempo. Plan był prosty – ➡ zejść poniżej 7’0” na dwa kilometry.
Dobiegłem do końca, zatrzymałem stoper/odmierzanie i próbowałem doliczyć się jaki miałem czas. I… nie było to trudne. 6’43” na 2 kilometry – w tempie 3’21.5” na kilometr. Więc – sezon zaczyna się podobnie, jak zeszły. I poprawa (w sensie osiągnięcia zakładanego tempa docelowo na siedleckie na 5km) przychodzi również w podobnym czasie. Po biegu, po wydyszeniu się, moją pierwszą myślą było… że miałem chyba dość siły, żeby zrobić trzy… Ale… no właśnie – ale tego się już dziś nie dowiem 😀
Na koniec zrobiliśmy prawdziwe schłodzenie. To był dobry dzień. Już bez żadnego „ALE”. I już spokojniej widzę Siedlce w sierpniu…