Bieg w Platerowie już od dwóch i pół tygodnia jest historią. Działo się w międzyczasie tyle, że wyleciał z głowy. Choć lekka niechęć do treningu nie. Na domiar złego lektura niektórych blogów na bieganie.pl pokazała całą prawdę o końcówce czerwca – nie dla wszystkich to był łatwy okres.
W ciągu tych dwóch tygodni nabiegałem zaledwie 115 kilometrów. Żeby się jednak pocieszyć, muszę przyznać, że z premedytacją biegałem krótsze odcinki. Z jednej strony była to złość na bieg platerowski, z drugiej niechęć do dłuższych treningów, a z trzeciej strony – pogoda. Gorąc, gorąc, gorąc… i mimo, że lubię upalne dni i bieganie w słońcu, to w tym roku adaptacja jakoś nie chciała przejść gładko.
Jak Feniks… z krzaków
Trzy wspomniane wyżej powody mniejszego objętościowo biegania, nie przełożyły się na osiągi. W pierwszym tygodniu po biegu platerowskim zrobiłem kontrolną 5 i 10. Piątka to moja wcześniej wykorzystywana szybka trasa wokół osiedla – z lekkimi pagórkami, ale mimo wszystko fajna. Fajna – bo dobrze oświetlona nocą i pusta. Dzięki temu w okolicach 23:00, gdy jest już trochę chłodniej można szybko pobiegać. I sporo ludzi to na tej trasie robi. Na 5 wyszło mi 20:01, co okazało się drugim moim najlepszym czasem na tym dystansie. Również w ramach zbierania się po Platerowie zrobiłem kontrolną 10 – po trasie w lesie, która również leciutko jest pofałdowana. Z przerwą po pięciu kilometrach na picie i siku (trwającą 50 sekund… sic!) wyszło 41:54… co oznaczało czas gorszy zaledwie o 20 sekund od tego z Platerowa…hmmmmm… co by było gdybym nie sikał?
WOW, nie chcę myśleć, ale pewnie byłby to kolejny szybki bieg z pełnym pęcherzem :O
A może coś innego niż bieganie, co?
W międzyczasie wskoczyło na stół to maleństwo, pochłaniając mnie na trochę:
W drugim tygodniu wskoczyłem już w trening – psychiczne zbieranie się po Platerowie udało się zakończyć. Kolejny kontrolny bieg na 10 kilometrów przyniósł 42:44. I wiem po tych dwóch kontrolnych biegach nad czym muszę pracować – nad wytrzymałością po piątym kilometrze, który prawie za każdym razem oznacza kryzys. Raz w tygodniu mam zamiar biegać na tej samej trasie owe 10 kilometrów, zmuszając się, aby nie zatrzymywać się na picie i inne bzdury po piątce, tylko cisnąć… choćby tylko do szóstego kilometra. I tak stopniowo co kilometr dalej…
A dziś, treningowo wpadłem w nietypową jednostkę – zamiast dotychczasowego jednego rodzaju biegu, był dzisiaj mix owocowy: 4 razy 1200 metrów progowo, 1 raz kilometr interwałem i na koniec 4 razy 200 metrów rytmów. To był… ciekawy trening, biorąc pod uwagę 26 stopni w cieniu 😛
11 tygodni „to go”…
Takich treningów mieszanych będzie teraz więcej – bo plan treningowy jest jeszcze tylko na pięć tygodni, a chcę go przeciągnąć do końca września. Po to, aby na październikowy Biegnij Warszawo trening zakończyć i być w formie… Oznacza to mieszanie treningów przez 7 tygodni. A potem ostatnie 4 tygodnie spokojniejszego treningu (dla znających Danielsa – 4 faza treningu). W planach mam i dłuższe progówki, i dłuższe interwały.
Może się ochłodzi, będzie lało… i może da się to zrobić…!