Choć wszystko na to wskazywało. Ból kolan, zupełny brak chęci do biegania, brak treningów, całe 40 kilometrów przebiegane w lutym. Słowem, czułem się jak pikujący w dół samolot, w którym coś zablokowało silniki. I które przy uruchomieniu robią chłe, chłe, chłe… i… nic się nie dzieje. Trochę nadziei narobił fizjo-rehabilitant, który obiecał, że postawi mnie na nogi.
Powrót do żywych
W czasie zabiegów dyskutowaliśmy o ITBS-ie, a fizjo-rehabilitant zezwolił mi na biegi testowe, które pokażą, czy stan kolan po jego pracy się poprawia. Pierwsze dwie próby na piątkę pokazały, że co prawda toczyłem się w tempie żółwia i coś tam tylko czasem zarywało, ale jakoś nie byłem w stanie się rozpędzić. Prędkości poniżej 3:50 na kilometr były nie do osiągnięcia. Wyszło dwa razy po 20:38 na piątkę. Ale BIEGŁEM.
I podnosiłem kolana. To już był postęp.
Po piątym czwartkowym zabiegu, poleźliśmy w niedzielę z moją połówką na piątkę po lesie, w czasie której na pierwszych 4 kilosach rozgrzałem się i poskipowałem, a ostatni kilometr miał być szybko. Był. Kolana zaczęły działać. Zakładałem, że powrót do żywych da mi bieg w okolicach 3:30 – wyszło 3:17 na kilometr. Więc – wracam do żywych.
Nowe pomysły
Został mi jeszcze jeden zabieg w środę. A potem już tylko ćwiczenia, ćwiczenia. I prawdopodobnie zdecyduję się na jeszcze jedną rzecz, o której do tej pory nie myślałem. Ale którą też poruszył Ian Warren na speedendurance – masaż. Masaż, który chyba zacznę powtarzać co jakiś czas – jak trzeba będzie to i raz na kwartał…
A najlepiej byłoby zdobyć sponsora, który mógłby opłacić masażystę 🙂 ale niestety nie jestem biegaczem tego formatu, żeby o tym marzyć 😛
Oczywiście lista Warrena jest dłuższa, ale nie wszystko na raz 🙂 Dla ciekawych – oto ona:
– Ice bath (to zdecydownia jeszcze nie teraz, a poza tym zimy się już u nas kończą…);
– Massage (do tego już dojrzałem);
– Chiropractic treatment (już o tym wiem, że dobry masażysta to też robi przy okazji punktu wyżej);
– Prehab exercises (częściowo już wdrażam);
– Extra time in the weight room (tak, ale tylko w domu);
– Sauna (uwielbiam, ale ni ma w okolicy);
– Graston (fizjo-rehabilitant mi to zaaplikował dwa razy i moje odczucia były interesujące…);
– Stretching (idzie swoim życiem od wiosny zeszłego roku);
– Assisted stretching (wdrożony z treneiro od jesieni, gdy zaczęły wychodzić oznaki przetrenowania przed ujawnieniem się ITBS-u);
– Foam rolling (po dłuższej przerwie też już wracam).
A wszystko po to, by w końcu zrobić te cholerne ≤ 17:30 na piątkę…… 😳