Powroty, powroty. Te powroty do biegania to tak od początku roku trwają…
A tu… czerwiec się skończył.
Biegi bez Garmina, na stoperze. Obecność na karate – jak tylko mogłem.
Jak na pierwszy, tak zawzięty miesiąc wypadło to całkiem dobrze. Wróciła systematyczność. Prawie nie było wymówek, żeby nie pójść na karate lub w las. I w końcu poczułem, że wróciła chęć do biegania.
W końcówce czerwca wróciła nawet Agrykola, do której też z jakiegoś nieokreślonego powodu czułem niechęć. Wróciła nawet z przytupem – zrobiłem nie jedno – jak zwykle, ale dwa powtórzenia czterystu metrów. Pierwsze w 54 sekundy z małym haczykiem, drugie bardzo luźno – ot tak, żeby przebiec – i ot tak wyszło w 1:04.
Później wpadł kilometr na Hrabiego w 3:11, więc ciągle wolniej, jak w pierwszym kwartale tego roku, ale… najszybciej w drugim kwartale.
Ostatni dzień czerwca wypadł nietypowo – na OKS-ie – gdzie zrobiłem coś typowo pod kilometr lub półtora – miało być kombo 500m/200m plu 400m/200m i na koniec 300m/200m. Po 500 i 400 metrach przerwa wyniosła 1 minutę, po czym następowała szybka dwusetka. Przerwa po całym segmencie (czyli 500m + 200m) wynosiła 10 minut. Trzeciego powtórzenia (300m/200m) nie zrobiłem. Zalało mnie zupełnie. Ale ten trening jeszcze wróci.

1 lipca wpadła na Hrabiego osiemsetka. Pierwsza od bardzo dawna. Miał być kilometr, ale w upale – około 33-34ºC – zdechło się mi było i wyjszło tylko 800 metrów. Ale w jakim czasie 🙂 !!
Po raz pierwszy od stycznia tego roku na wyświetlaczu stopera pokazało się 2:2X, a dokładnie 2:25,68. W końcu ze średnią w okolicach 36 sekund na 200 metrów, co w końcu rokuje na ponowne łamanie 3 minut na kilometr.
A dziś w gorącu, bólu, i po otrzymaniu niezłej lekcji – zdałem na 9 kyu, czyli biały pas w karate shotokan. To jest ciekawa historia, bo gdy trenowałem aikido, nie dałem się namówić na ani jedno zdawanie na kolejne stopnie. Trenowałem, egzaminów unikałem. A tu – oooo… …9 kyu….
Zapowiada się droga bez powrotu… i cholera wiec, ile trwająca 😉

